www.superstarsi.pl

Małgorzata Potocka. Taniec, muzyka i teatr

Co w życiu, to na scenie

Z Małgorzatą Potocką,tancerką, reżyserką, choreografką, właścicielką i twórcą teatru kabaretowo-rewiowego Sabat, rozmawiamy o jej Liście utworów życia, musicalach i zwierzętach.

Małgorzata Potocka, tancerka, reżyserka, choreografka, właścicielka i twórca teatru kabaretowo-rewiowego Sabat    Małgorzata Potocka, tancerka, reżyserka, choreografka, właścicielka i twórca teatru kabaretowo-rewiowego Sabat
  • Małgorzata Potocka, tancerka, reżyserka, choreografka, właścicielka i twórca teatru kabaretowo-rewiowego Sabat

Anna Bugajska: Dzieli Pani muzykę na tę do tańczenia i do słuchania?

Małgorzata Potocka: Nie. Tańczyć można do każdej muzyki, ale zawsze najbardziej porywają do tańca szlagiery. Oczywiście zależy to też od momentu i sytuacji w jakiej jesteśmy.

 

Czym dla Pani jest muzyka?

Przede wszystkim inspiracją do tworzenia spektakli, musicalowych i rewiowych. Wszystkie moje spektakle oparte są na pięknej muzyce, np. „Rewia Forever” to spektakl w którym rozbrzmiewa muzyka od tej z przedwojennej Warszawy po współczesne hity rozrywkowe. Muzyka jest więc częścią moich spektakli. Pop, jazz, swing – to jest muzyka, która mnie inspiruje. Kocham też muzykę klasyczną: Czajkowskiego, Prokofiewa. Na niej byłam wychowana, przez wiele lat tańczyłam w balecie klasycznym w Teatrze Wielkim i tam słuchałam dzieł wielkich kompozytorów. Do spektakli, które tworzę dzisiaj wybieram muzykę, którą wszyscy znamy i kochamy – przeboje, hity, szlagiery z całego świata.

 

Co Panią ujmuje w musicalu?

Przede wszystkim piękna i melodyjna muzyka i piosenki. Musicale są odzwierciedleniem życia. Dlatego jeden ze spektakli nazwałam „Życie jest sceną”. Co w życiu, to na scenie. „My Fair Lady” to przecież opowieść o dziewczynie, która jest nikim, a później dobrze wychodzi za mąż i uczy się wszystkiego. „West Side Story” opowiada o Romeo i Julii realiach wojny gangów. Idee dzieci-kwiatów z „Hair” są żywe do dziś. Musicale nas inspirują, a scenariusz do nich pisze życie.

 

Do których swoich spektakli ma Pani największy sentyment?

Bardzo lubię spektakl „Życie jest sceną”, który przypomina fragmenty znanych musicali takich jak „Chorus Line” „Hair”, „Chicago”, „Kabaret”. Przepiękne, kultowe numery, które nigdy nie przemijają. Lubię też „Rewię Forever” – to elegancki i piękny spektakl, Są w nim piękne piosenki o miłości, od Hanny Ordonównej do przybojów Madonny, Niemena, Lady Gagi. Oczywiście ważnym i znaczącym spektaklem w moim życiu jest „Powrót Wielkiego Szu” z Janem Nowickim, oparty na jego i mojej biografii, ilustrowany piękną polską muzyką.

 

###

 

Dlaczego do najnowszego spektaklu wybiera Pan muzykę filmową?

Do filmów powstało wiele fantastycznej muzyki, mnóstwo pięknych piosenek. Chcę stworzyć spektakl, który będzie oparty na muzyce z kultowych i bardzo znanych filmów począwszy od „Casablanki” do współczesnych.

 

Na Pani liście przebojów dużo jest znanych piosenek włoskich. Dlaczego?

Włochy traktuję jako mój drugi kraj. Czuję się we Włoszech, jakbym się tam urodziła, znam język i rozumiem, co śpiewają włoscy artyści. Nikt nie śpiewa tak pięknie o miłości, jak Włosi. Lubię Erosa Ramazottiego, Bobby’ego Solo, Renato Zero, Ricardo Cocciante, który napisał m.in. muzykę do „Dzwonnika z Notre Dame”, i innych wielkich włoskich piosenkarzy. Wielu z nich znam osobiście, występowałam z nimi w San Remo i w Rzymie. Włoskiej muzyki lubię słuchać w samochodzie – działa świetnie na moje samopoczucie, poprawia nastrój.

 

Czy to prawda, że w Pani życiu ważną rolę odgrywają zwierzęta?

Bardzo ważną. W domu mam trzy pekińczyki i dwie papugi. Z jedną z nich rozmawiam jak z człowiekiem. Również kocham konie. Miłości do koni nauczył mnie mój ojciec, przedwojenny kawalerzysta… Zabrał mnie kiedyś do stadniny i na wyścigi, i zakochałam się w tych pięknych zwierzętach. Mam swojego ulubionego – Ulissesa – Czarnego Księcia, który kiedyś był wiodącym koniem wyścigowym, ale uległ kontuzji i teraz biega tylko po łąkach. Wszystkie moje zwierzęta są dla mnie wypełnieniem życia, dają mi dużo bezinteresownej miłości, są lekarstwem na depresje i są prawdziwymi przyjaciółmi.

 

Jeździ Pani konno?

Nie. Zawsze obawiałam się urazu – w moim zawodzie to niebezpieczne. Ale zachwycam się końmi. Uwielbiam na nie patrzeć i przynosić im smakołyki.

 

Zwierzęta są muzykalne?

Papugi tak. Jedna z moich papug, amazonka żółtogłowa, śpiewa nawet polski hymn. Pekińczyki najbardziej lubią słuchać muzyki, kiedy asystują w czasie prób na sali baletowej.

 

###

 

Czego słucha Pani w wolnym czasie?

Muzyki bardzo melodyjnej, wykonywanej np. przez Franka Sinatrę, Nat King Cole’a, Barry’ego White’a, Tinę Turner, Celline Dion, Joego Cocera, i muzyki włoskiej. To znana, piękna muzyka, która pobudza zmysły i wprowadza w dobry nastrój, a często jest cudownym wspomnieniem….

 

Na pierwszym miejscu Pani listy przebojów znalazło się „Sailing” Roda Stewarta. Dlaczego?

Bo mówi o samotności, która dotyczy nas wszystkich. Coraz częściej żyjemy jako single. Trzeba pokochać samotność. Trzeba się nauczyć z nią żyć, a często jest potrzebna, żeby się wyciszyć. Ja umiem być singlem, pomimo, że jestem w kolejnym związku małżeńskim. Uważam, że w życiu trzeba polegać na sobie, wtedy jest mniej rozczarowań. Poza tym uwielbiam Roda Stewarta. Śpiewa tak, jakby mi szeptał do ucha…

 

Na tej liście powtarza się kilka nazwisk.

Frank Sinatra, Luis Armstrong – to fantastyczni artyści, wspaniali mężczyźni. Lubię elegancję Franka, jego aksamitny głos. Nie ma piękniejszej piosenki, niż „My Way”. To cudowne podsumowanie drogi życia. A Armstrong? Niezwykły, elektryzujący głos, którego do dziś nikt nie zastąpił. Nikt nie wykonał „The Wonderful World” tak, jak on. Kocham też Barry’ego White’a. Kojarzy mi się z relaksem, z seksem, ze wszystkim, w czym można się zatopić.

 

Wśród typowanych przez Panią przebojów mniej jest piosenek wykonywanych przez kobiety. Ale te wokalistki, które Pani wymienia, to osoby o mocnych charakterach.

Tina Turner reprezentuje dynamikę, seks, ekspresję uosobieniem czegoś, co każda kobieta powinna od niej brać. Jest silna, energiczna, i bez względu na to, ile ma lat, ma ten sam temperament. To przykład na to, jak żyć, jak pracować, jak się czuć, bez względu na upływ czasu. W piosenkach Glorii Gaynor uwielbiam rytm. Zaczyna się tak, jak w życiu – niepewnie, a kończy się szaleństwem.

 

###

 

„I will survive” Glorii Gaynor to hymn przetrwania. To ma dla Pani znaczenie?

Całe życie zabiegałam o niezależność. Prowadzenie prywatnego teatru to ogromne wyzwanie, pokonywanie problemów, odpowiedzialność i determinacja.

 

Skąd Pani czerpie te siły?

Z pasji i miłości do teatru. Jeśli wejdzie się w spiralę zdarzeń i zadań, trzeba umieć im sprostać i należy być odpowiedzialnym. A żeby to udźwignąć, trzeba wykrzesać z siebie siły i ciągle stawiać czoło wyzwaniom. Trzeba ładować baterie w pięknych momentach, które nie trwają wiecznie.  Życie jest w piękne – dokąd żyjemy wszystko jest w naszych rękach.

 

Z wiekiem przychodzi to Pani łatwiej?

Z wiekiem – mądrzej i rozsądniej, ale zawsze z tą samą młodzieńczą pasją i determinacją. Każde moje kolejne wyzwanie to nowa premiera, pozyskiwanie publiczności, radość bycia na scenie i sukcesy mojego teatru. Całe moje życie związane jest z tańcem, kocham to, co robię i zawsze idę na całość.