Ta strona używa cookie. Dowiedz się więcej o polityce cookies i zmianie ustawień cookie w przeglądarce. Nowe zasady wchodzące w życie 25 maja 2018. (więcej)

rss | wpisy: 39

Blog użytkownika Pawel_Sito

  • data publikacji: 2012-04-24 13:21:00
    Nikt nie skomentował tego wpisu. skomentuj

    Jak Marek Kościkiewicz przechytrzył warszawskich fanów Abby

    Porównując dotychczasowe „listy życia” Gwiazd zaproszonych do naszej zabawy z ich datami urodzin, można wysnuć wniosek, że najwięcej utworów zapada nam w pamięć na przełomie szkoły podstawowej i średniej. Kiedy człowiek zaczyna być świadomy swego gustu lub jest w fazie poszukiwań i kształtuje go. „Niech sobie starzy słuchają swojej muzyki, ja mam swoich idoli” - takie myśli od pokoleń pojawiały się nie tylko w głowach Gwiazd, ale wszystkich dorastających ludzi.

    Licealista Marek Kościkiewicz zakochany był do szaleństwa w zespole Abba. Szczególnie w jego blond-wokalistce Agnethcie. Jak wszystkie nastolatki z czasów PRL-u zbierał na temat Abby informacje, wycinał zdjęcia, gromadził plakaty, czyhał (chciałem napisać czatował, ale ludzie, którzy dziś żyją w necie, mogliby mnie źle zrozumieć ) na każdy nowy przebój Abby grany przez radio i to nie tylko polskie. Można domyślać się jak zareagował, gdy dowiedział się, że jego idole przyjeżdżają do Warszawy na nagranie występu w perle (nie ma tu żadnego przekąsu, a pełne uznanie) ówczesnej TVP - sobotnim bloku Studio 2. Radość, nadzieja na więcej wywiadów i zdjęć i czekanie na dzień emisji recitalu - tak zareagowały – ja to pamiętam, a nie tylko wyobrażam sobie - rzesze fanów. Ale dla młodego "Kościka" to było za mało. On chciał spotkać Abbę osobiście.

    Cała Warszawa mówiła, że muzycy nocować będą w hotelu Victoria, więc budynek na ówczesnym Placu Zwycięstwa przypominał oblężoną twierdzę, z której trudno było się wydostać mieszkającym tam fotografom i dziennikarzom zagranicznym, dla których przyjazd światowej gwiazdy nr 1 do tak dziwnego kraju był medialną ciekawostką. Marek w rozmowie jednym z nich potwierdził swoje podejrzenia, że cała ta historia z Victorią to pic, a grupa spędzi noc w hotelu Forum. Trudno powiedzieć czym Marek tak ujął rozmówcę, grunt, że ten dał mu jeden ze swoich aparatów, by jeśli przypuszczenie okaże się prawdą, Marek zrobił dla niego zdjęcie Abby w polskim hotelu. I tak Marek Kościkiewicz wsiadł do autobusu 175 i pojechał czaić się na idoli w hallu hotelu Forum. Jego determinacja, cierpliwość i wiara w powodzenie zostały nagrodzone. Już wtedy szczęście sprzyjało późniejszemu założycielowi zespołu DeMono. Spotkał Abbę, porozmawiał z jej członkami i zrobił sobie z nimi oraz dla fotografa zdjęcia (niestety bez Agnethy, bo opuściła Polskę wcześniej).

    Nie ma wątpliwości, że Abba była bardzo ważnym zespołem w młodości Marka Kościkiewicza. Jednak teraz, kiedy przesłuchuje stare nagrania, stwierdza kurtuazyjnie, że pierwsza ich piosenka znalazłaby się na 31. miejscu jego 30-tki piosenek życia.

  • data publikacji: 2012-04-20 13:20:00

    Sto lat, sto lat! I jeszcze więcej! Liście Przebojów Trójki!

    Liście Przebojów radiowej Trójki stuknęła trzydziestka! To niewiele dla superstarszych, jeśli chodzi o metrykę, ale ileż emocji! To przecież z tą Listą wzrastali superstarsi, z nią dojrzewali, często pozostawali jej wierni w dorosłym życiu. To ta Lista wiązała ich z nowym pokoleniem słuchaczy.

    Niemal w każdej autorskiej trzydziestce utworów ważnych w życiu prezentowanej przez superstrsi.pl Gwiazdy znajduje się kawałek, który był na Liście Przebojów Trójki. Nic dziwnego, bo to ona z prezentowanych utworów robiła megaprzeboje.

    Największe hity z pierwszych lat Listy Przebojów Trójki nie opuszczają czołówki listy przebojów superstarsi.pl: „Jolka, Jolka pamiętasz”, „Jezu jak się cieszę” czy „Autobiografia”… A tak na marginesie „Autobiografii": to zabawne, że tę piosenkę nazywano hymnem pokolenia. „Poli Raksy Twarz”? „Usłyszany „Blue suede shoes”?, „Radio Luxemburg w sobotnie noce?” – no, jeśli hymn, to pokolenia nieco starszego…

     

    Właściwy hymn pokolenia słuchaczy Listy Przebojów Trójki

    A co powinna zawierać Autobiografia pokolenia dzisiejszych 45+,  wychowanych na prowadzonej przez Marka Niedźwieckiego audycji?

    Zamiast piosenki Presleya właśnie „Autobiografię” czy „Kocham Cię kochanie moje”.  Zamiast  wiejącego wiatru odnowy i darowania resztek kar – stan wojenny i godzina milicyjna.

    Zamiast Poli Raksy – Izabelę Trojanowską. Pocztówkowy szał tak, ale niezwiązany z „dźwiękówkami”, a wysyłaniem głosów na Listę. A w kawiarniany gwar wdzierałby się nie jazz a Madonna, Dire Straits, Michael Jackson i inni. No i w sobotnią noc, a właściwie wieczór, owszem radio, ale nie Luksemburg, tylko oczywiście Trójka a w niej Marek Niedźwiecki i jego lista!

    To znaczy nie,  przepraszam – JEGO listę, 30 najważniejszych utworów JEGO życia przypominamy dziś na superstarsi.pl z okazji urodzin Listy Przebojów Trójki. Trzydzieści lat temu w soboty a dziś w piątki - najpopularniejszego program radiowego.

    100 lat? To za mało!

  • data publikacji: 2012-04-17 12:23:00
    Nikt nie skomentował tego wpisu. skomentuj

    Romuald Lipko: Historia jednego przeboju

    Jest! Zawołałem, kiedy zobaczyłem w swojej skrzynce mailowej wiadomość od Romualda Lipko. Radośc nie dotyczyła tylko listy jego 30 ulubionych kawałków życia, ale też jednego z nich. „Da czy nie da?” – zadawało pytanie kilka osób, którym pochwaliłem się, że Lipko zgodził się wziąć udział w naszej zabawie tworzenia Listy Przebojów Dwóch Stuleci na portalu superstarsi.pl. Dał! Jest na miejscu 10. To „Ain't No Sunshine” z repertuaru  Billa Whithersa, a w pewnym sensie także zespołu naszej dzisiejszej Gwiazdy - Budki Suflera. Ponieważ sprawa podobieństwa, plagiatu, czy też coveru ze słynnym w Polsce „Snem o dolinie” budziła przez lata wielkie emocje i owiana była sporą mgłą niejasności, cieszę się, że oryginał znalazł się wśród najważniejszych piosenek dla Romualda Lipko, bo znaczy to ewidentnie, że nie ma ze sprawą problemu.

     

    Jak to ze "Snem" było?

    Przenieśmy się w czasie do pierwszej połowy lat 70. Żelazna kurtyna, trzy programy radia na krzyż, odcięcie od większości zdarzeń kulturalnych na Zachodzie spowodowały, że przed pierwszą sesją nagraniową Budki Suflera zaistniały okoliczności do przeprowadzenia tej „mistyfikacji”. Młody muzyk i kompozytor, Romuald Lipko – późniejszy mocarz w polskiej piosence – był bardzo niepewny jakości swojej twórczości, co obniżało morale grupy w lutym 1974 tuż przed ważną dla Budki sesją w lubelskim radiu. Zniecierpliwiony tym przyjaciel zespołu i dziennikarz muzyczny Jerzy Janiszewski, którego intuicja (i słusznie) mówiła, ze to kompletnie bzdurne obawy, zaproponował:
     – Mam tu singla nieznanego u nas wykonawcy, z piosenką jeszcze mniej znaną, za to świetną. Jeśl, nie jesteś pewien swoich kompozycji i boisz się, że branża będzie wybrzydzać, przearanżujmy to i nagrajmy z polskim tekstem. Dla niepoznaki podpiszmy całość polskimi nazwiskami. Kompozytor Jan Kemp, na przykład. Jeśli będzie ostra krytyka, wyjawimy, że nie podoba im się to, co w Stanach uważane jest doskonałą kompozycję (cytat za Biblioyeka polskiej piosenki)
    Lipko i koledzy przystali na propozycję. Adam Sikorski napisał zupełnie inny od pierwowzoru tekst, zmieniła się też w stosunku do oryginału aranżacja i budowa kompozycji, wstawiono partię smyków, chór dziewcząt – tak zaczęła się nie tylko era największych przebojów, ale też monumentalnych utworów Budki. W nagraniu wzięło udział 24 osoby, w dodatku piosenka wykonana została „na raz”, a nie była nagrywana tradycyjną metodą każdego instrumentu na innym śladzie. No i do tego pierwsze słowa „Znowu w życiu mi nie wyszło”, z którymi łatwo utożsamić się wielu słuchaczom. Miało być „na zachętę”, a wyszedł mega-przebój.
    Żeby nie było wątpliwości: sprawa została uregulowana w Zaiksie, Romuald Lipko nigdy nie mówił, ze to jego kompozycja i… nie prawdą jest, że już wtedy wiedziano, że w 2012 roku Polska reprezentacja futbolowa będzie grała w Euro i z wyprzedzeniem napisano jej hymn, o czym przekonują teraz złośliwi internauci.

  • data publikacji: 2012-04-13 13:04:00

    MR MAKOWSKI – pamięć fotograficzna

    „Chcemy Lecha nie Wojciecha!!!” Jeśli w jakimś konkursie dotyczącym historii PRL ktoś zapyta kto, gdzie i o kim tak wołał należy zachować czujność, bo może to być podchwytliwe pytanie. Nie tylko może chodzić o Wałęsę i Jaruzelskiego!

    Jarocin 1986 r. Podczas koncertu po Lechu Janerce ma zagrać Voo Voo, zespół Wojciecha Waglewskiego, ale publiczność nie daje za wygraną i domaga się bisów Janerki, skandując okrzyk znany z politycznych manifestacji. Poczucie humoru tłumu, to rzadkie zjawisko.

    Anegdotę tę w książce swojego współautorstwa „Pokolenie J8, Jarocin 80 – 89’ przypomniał Mirek (MR) Makowski. I w jego „puli życia” znajdziemy „Konstytucje”, utwór z festiwalu, z roku 1991, który wykonują wspólnie Lech z Wojciechem. W kontekście anegdoty można uznać to wydarzenie za muzyczny okrągły stół!

    MR Makowski od lat fotografuje polską muzykę. Nic wiec dziwnego, że w swoim zestawie skupił się tylko na niej. Zapytałem czy ani przez chwilę nie myślał o podaniu jakichś światowych tytułów, na co usłyszałem, że światowe tytuły w prowincjonalnych wykonaniach można zobaczyć w każdym polskim tv talent- show, a o historii polskiej, naprawdę dobrej, muzyki powoli zapominamy i on na każdym kroku stara się temu zapobiec.

    No i dziękuję Ci Mirku, bo wyraźnie brakowało nam Martyny Jakubowicz, Pudelsów, Klanu, Polan czy Siekiery ( tzw. „oczywistości”), ale też dziękuję Ci za wkład w postaci utworów znakomitych, a zupełnie nieoczywistych. Panie i Panowie z pełną odpowiedzialnością rekomenduję: Walka Dzedzeja, pierwszego polskiego punkowca, Zdrój Jana – odjazdowców nie dostrzegających systemu, w którym żyli, czy Woo Boo Doo – efemerydę grającą z ponadczasową energią. Polscy superstarsi grają polskie piosenki!

  • data publikacji: 2012-04-08 11:32:00
    Nikt nie skomentował tego wpisu. skomentuj

    Tatuaże Kory

     

    Jej pierwszy koncert. Kilkuletnia Olga Ostrowska, jeszcze nie Kora, poszła z mamą do krakowskiej Hali Wisły na specjalne wydanie „Podwieczorku przy mikrofonie”. Poza prowadzącym Zenonem Wiktorczykiem, Czesławem Niemenem i Skaldami wystąpiła Karin Stanek. Wokalistka, która nie tylko„umłodzieżowiła” polska estradę, ale i wyśpiewała mega przeboje, jak „Jedziemy autostopem” czy „Malowana lala”. Ten występ, na którym była Olga z mamą, był jednym z setek wystepów Karin Stanek, ale odegrał rolę szczególną.  Bo to podczas niego, późniejsza wykonawczyni „Lucioli”, ‘Boskiego Buenos”, „Kocham Cię kochanie moje” powiedziała sobie: ja też tak chcę! Być na estradzie, trzymać mikrofon, śpiewać…mieć kontakt z tłumami.

    Czym skorupka za młodu 

    Marzenie kilkuletniej dziewczynki spełniło się. Ta impreza to oczywiście nie był pierwszy kontakt Kory z muzyką. Jak wspomina w rozmowie z nami (którą na superstarsi.pl można zobaczyć w wersji video) od małego była namiętną słuchaczką radia (wówczas nadającego tylko na dwóch programach). Nie przepuściła żadnego z wydań Rewii Piosenek Lucjana Kydryńskiego. Tak więc to chyba w dzieciństwie poznała wielkie damy ówczesnej muzyki: Billy Holiday, Earthę Kitt, Edith Piaff. Skąd to "chyba"? No bo Kora uważa, że faktycznie stało się to znacznie wcześniej. Poznała je jeszcze będąc w brzuchu swojej mamy. Ta muzyka z tamtych czasów, to jak mówi Kora, tatuaże, które pozostają na zawsze.

     

    Przekonała się o tym po raz drugi, gdy sama została mamą. Kiedy była w ciąży, namiętnie słuchała niesamowitej muzyki grupy Residents. Nie przestała jej słuchać po urodzeniu Szymona. A ten, jako zbuntowany nastolatek zaskoczył rodziców tatuażem na łydce (nie tak częstym w latach 90). Tatuaż przedstawiał charakterystyczne oko w kapeluszu: znak firmowy, logo Residents, tej od 40 lat występującej awangardowej amerykańskiej, legendarnej grupy. No i wszystko stało się jasne. Przecież z tą grupą Szymon rósł już w łonie matki. Czytelnicy plotkarskich portali wiedzą, że „Perez” (od lat pseudonim Szymona) od roku jest tatą. Muszę spytać go, czego słuchała jego wybranka, gdy była w ciąży. A po jakimś czasie sprawdzę gusta, małego.

  • data publikacji: 2012-04-05 14:53:00

    Hipis w czasach PRL-u

    Mimo że minęło 40 lat, do Kamila Sipowicza wciąż powraca sen, w którym wraz z kolegami przedziera się przez tajne labirynty podziemi Pałacu Kultury na koncerty w Sali Kongresowej i goni ich milicja oraz służby porządkowe. W sumie to dziwne, że akurat te akcje tak utkwiły mu w podświadomości.  Czemu jednemu z liderów ruchu hipisowskiego w Polsce nie śni się ryzykowne przemycanie do Polski LSD i marihuany, notoryczne uchylanie się od wojska czy lęk przed systemem, w którym tacy jak on byli szczególnie zagrożeni? Wówczas przecież trudno było żyć w dwóch komunach: dzieci – kwiatów (miłośników wolności, filozofii i opiatów) oraz tej ustrojowej. Wspomnień z przełomu lat 60-tych i 70-tych Kamil Sipowicz ma masę, ale jeśli robić by o nich film fabularny, to te ze szturmowania Pałacu „kanałami” niewątpliwie są najbardziej malownicze. Przypominają opisy Warszawy z „Małej Apokalipsy” Konwickiego.

    Na własny rachunek

    Szczęściem Sipowicza i jednocześnie trudnością, jest bycie życiowym partnerem Kory. Dla wielu dziennikarzy często był redukowany wyłącznie do tej właśnie roli. Zapewne niejednego mężczyznę wpędziłoby to we frustrację. Ale jego, nie. Jeśli nawet Kamil Sipowicz nie istnieje w powszechnej świadomości jako rzeźbiarz i poeta (a szkoda), to przebija się przez tę medialną ścianę fantastycznymi, charakterystycznymi grafikami (”ludziki”) i książkami historycznymi o specyficznych aspektach życia w Polsce w ostatnich kilkudziesięciu latach. Jest autorem bardzo ważnej monografii subkulturowej „Hipisi w PRL”, sześciu cudownie wydanych książeczek z płytami CD „Polskie dzieci kwiaty” czy książki z tytułem, do którego prawa autorskie powinien otrzymać lider Prawa i Sprawiedliwości „Czy marihuana jest z konopii?”.

    Mimo deklarowanej apolityczności Sipowicz od lat jestopozycjonistą: kiedyś wobec realnego socjalizmu teraz wobec ogłupiającego marketingu. Dla mnie charakterystyczne jest to, że ten – z wdziękiem, ale wojujący – antyklerykał, kończył tę samą uczelnię co niejeden dysydent klasyczny, czyli Akademię Teologii Katolickiej.  

  • data publikacji: 2012-04-05 14:49:29
    Nikt nie skomentował tego wpisu. skomentuj

    Życzenia

    Życzę Państwu,

    zdrowych i pogodnych Świąt Wielkanocnych bez fałszywych nut i drażniących uszy dźwięków!

    A ponieważ w imieniu superstarsi.pl miałem okazję porozmawiać o tym i owym z Korą, również Kora składa Państwu życzenia świąteczne. Zapraszam do ich wysłuchania!

    Paweł Sito









  • data publikacji: 2012-04-03 17:44:00
    Nikt nie skomentował tego wpisu. skomentuj

    Reggae-Rock. Nie znacie?

    „Sorry, że to tak długo trwało, ale zaczęło się u mnie pasmo czterdziestek moich kolegów (rocznik 1972) więc wyszedłem w piątek a wróciłem do chaty w niedzielę..." - taki dopisek znalazłem na liście ulubionych utworów życia Jarka (Sidneya) Polaka - perkusisty T. Love i lidera swojego projektu Sidney Polak. Teoretycznie więc artysta nie kwalifikuje się jeszcze do targetu  superstarsi.pl , ale jak mogą Państwo zauważyć, na jego liście wiele utworów pochodzi z odległych lat, właśnie mniej więcej z czasów urodzin jego pokolenia. 

    Zaintrygowało mnie na przykład skąd u niego nr 1 dla Davida Bowie, właśnie z pierwszej połowy lat 70-tych? Okazuje się, że ta sympatia pochodzi z czasów, gdy wraz z T. Love nagrywali muzykę nawiązującą do glam - rocka. Właśnie wtedy odbyli parę lekcji historii muzyki z lat 70-tych, no i nauka nie poszła w las. Na jednej z imprez Polak słuchał przez cały wieczór „Young Americans” - błogiego nagrania z błogich czasów, jak je określa. Fajnie, że Sidney Polak lubi uczyć się muzyki i jej historii, bo właśnie za to, że portal superstrasi.pl właśnie to robi tworząc Listę Przebojów Dwóch Stuleci, otrzymałem pochwałę.

    Z katalogu

    Sidney Polak nie miał problemów z tworzeniem swojej listy życia, bo pracuje także jako DJ w Radiu Roxy (audycje w piątki wieczorem) i teraz ma już we krwi wyszukiwanie i prezentowanie tego co lubi. A dlaczego na jego liście jest tak mało polskich utworów?- spytałem. -  Hm, faktycznie tak jest – przyznał - szkoda na przykład Lecha Janerki.

     A brak wziął się stąd, że Sidney odświeżał pamięć przeglądając swoje zbiory na I-tunes, a tam polskie utwory są w katalogu "polskie", a te które wybrał, pochodzą z pliku "rock". Bob Marley jako rock? To chyba Reggae-Rock i jeśli ktoś powiedziałby, że nie ma takiego gatunku, to ja bym zapytał: - A czy właśnie czegoś takiego nie gra Sidney Polak?

  • data publikacji: 2012-03-30 21:40:00

    Marcina Jacobsona refleksje niewesołe

    40 lat w branży muzycznej to wystarczający czas, by móc snuć tzw. refleksje natury ogólnej. Utwory wybrane przez Marcina Jacobsona do listy superstarsi.pl skłaniają do rozmowy o polskiej muzyce, jego naturalnym środowisku. Wszak zorganizował tysiące koncertów, był zaangażowany w nagranie setek płyt, pracował z wielką liczbą muzyków.

    Chcę się dowiedzieć, co – jego zdaniem  spowodowało, że żaden z polskich wykonawców muzyki rozrywkowej nie zaistniał poważnie na światowej, czy choćby europejskiej scenie muzycznej. Czy była to kwestia braku finansów, czy gorszej jakości twórczości, niż ta z Wielkiej Brytanii, USA, Niemiec, Francji i innych krajów, czy nieumiejętności dobrej promocji, czy może tzw. Zachód nie był zainteresowany naszą muzyką?

    Odpowiedź, przyznam, mnie zaskoczyła. Na czym bowiem polega według Jacobsona różnica między artystą światowym, a krajowym? Proszę wyobrazić sobie koncert, w którym biorą udział dwaj muzycy. Ten „stamtąd”, pow występie idzie do baru, kupuje piwo, a potem pyta czy jest możliwość zrobienia wspólnego jamu, zagrania dla zabawy, ot tak, żeby było miło. A polski? Żąda mocnego alkoholu, oczywiście w ramach umowy, a następnie - pod jego wpływem - zajmuje się narzekaniem na kolegów, że kompletnie nie umieją grać.

    Na szczęście, dodaje Jacobson, to obrazek z przeszłości, w której kasta wylansowanych na rynku krajowym muzyków była dość wąska, a wielu z nich czuło się jak żyjące pomniki. Bez pokory, bez umiaru, bez chęci dokształacania się, za to z niemałymi pretensjami do świata. Teraz wygląda to zupełnie inaczej. Trudno odróżnić artystów polskich od europejskich. Jest bardzo wielu skromnych, ale zdolnych, nastawionych na sztukę. W wypływaniu na szerokie wody nie przeszkadza już artystom wpłynięcie do strumienia wódy.

    Nie dopytuję, dlaczego w liście kawałków życia Marcina tak mało utworów polskich. Chyba zrozumiałem. Jego lista to przede wszystkim klasyka rythm'n'bluesa, odległego od prostackiego rock’n’rolla. Ten gatunek mylić się też może z całkiem współczesnym, mydlanym i dość nieznośnym R'N'B. To nie to samo, wbrew pozorom. I niech to będzie nauka z ciekawej lekcji muzyki, jaką jest jego lista.

  • data publikacji: 2012-03-27 12:56:00
    Nikt nie skomentował tego wpisu. skomentuj

    Nutki Majki Jeżowskiej

    W trakcie przygotowań do dzisiejszej listy kilkakrotnie miałem okazję słyszeć nagranie automatycznej sekretarki z telefonu komórkowego Majki Jeżowskiej. Mało jest tak radiowych kobiecych głosów jak jej. DJ Majka? Zdecydowanie do zagospodarowania przez którąś z rozgłośni radiowych! Nic dziwnego, że pracowała w polonijnym radiu w USA, jako prezenterka i reporterka!

    Pobyt w Stanach (w latach 80-tych) i poznany tam późniejszy mąż - Tom Logan, zmieniły jej życie... ...Pierwszy koncert światowej gwiazdy – Chaka Khan, setki kupionych płyt, penetracja nieznanych jej dotąd  gatunków, znakomity angielski, dużo czytania o muzyce. Nasza rozmowa przywołała moc wspomnień z tym związanych.

    Urodzona w 1961 góralka, absolwentka wokalistyki w Katowicach. Po udanym debiucie w Opolu - podczas stanu wojennego w Polsce – pozostała w Ameryce, gdzie odkryła Nowy Świat. Większość utworów z jej listy to echa owych odkryć: Earth, Wind & Fire, Doobie Brothers, Bonnie Raitt. „Odkrywanie” oczywiście nie dotyczy utworu Boba Marleya. Bo to właśnie ona z „Reggae o pierwszych wynalazcach” („Którz to? Kto to? Pytam was…”) i Vox (z „Bananowym Songiem”) spopularyzowali ten gatunek nad Wisłą.

     

    Ani słowa o dzieciach

     

    Jeżowska ma nieprawdopodobne pokłady energii i jest nieprzeciętnie zakręcona. Swą energię wykorzystuje na maksa, nie trwoni z niej ani odrobiny. „Czarodzieje uśmiechu 2” - już druga płyta zrealizowana w ramach muzycznego projektu Majki Jeżowskiej, wspierającego działalność Fundacji Ronalda McDonalda - sprzedała się już w ponad 160 tysiącach egzemplarzy, a całkowity dochód z płyty idzie na pomoc dla dzieci z nowotworami.

    Majka Jeżowska jest uwielbiana przez najmłodszych, jest też laureatką Orderu Uśmiechu. Napomykam o tym,  bo z dziećmi Majka Jeżowska kojarzy się wszystkim. Ale czy uwierzą Państwo, że ani razu nie zeszliśmy na temat jej małych słuchaczy? Przy okazji pracy nad listą artystka dała się poznać jako pasjonatka dobrej muzyki. Ujawniła, co w jej dorosłej duszy gra.

1234
Kwiecień 2024
PN WT ŚR CZ PT SO ND
01 02 03 04 05 06 07
08 09 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30          
webstar 2012