www.superstarsi.pl

Rozmowa z Elżbietą Jodłowską - artystką kabaretową, aktorką i autorką

W aktywnym życiu nie ma miejsca na starość

Z Elżbietą Jodłowską rozmawiamy o jej liście 30 utworów życia, ale i o samym życiu, o roli w serialu "Galeria" i o "Klimakterium... i już" - sztuce, którą napisała, w której gra i która już 7 już lat niezmiennie cieszy się powodzeniem. 

Elżbieta Jodłowska     Elżbieta Jodłowska

Agnieszka Usiarczyk : Na ułożonej przez panią liście ulubionych przebojów jest bardzo dużo polskiej muzyki. To głównie utwory melancholijne, spokojne, nastrojowe. Spodziewałam się raczej czegoś bardziej przebojowego.

Elżbieta Jodłowska, artystka kabaretowa, aktorka i autorka: Nie jestem typem rockandrollowca, jak wielu moich kolegów. W młodości zajmowałam się kabaretem i wciągnęła mnie inna muzyka. Według mnie muzyka musi o czymś opowiadać, wiązać się z dowcipem, ze wspomnieniami, z tęsknotami. Bardzo lubię słuchać piosenek jeżdżąc samochodem. Jeśli sama w domu wybieram sobie płytę, to lubię posłuchać kabaretów: Piwnicy pod Baranami, Stodoły, Elity. To utwory mojej młodości. Są niezastąpione. Z tych współczesnych cenię Zenka Laskowika i Kabaret Moralnego Niepokoju.

 

Nagrała pani parę płyt, gra w filmach, w teatrze. Kim bardziej się pani czuje: piosenkarką, artystką kabaretową czy aktorką?

Włodek  Korcz powiedział mi kiedyś, że piosenkarką to ja nie jestem (śmiech), chociaż ukończyłam wydział wokalny na ul. Bednarskiej. W papierach mam napisane "aktorka estradowa” i nią się czuję najbardziej. W tym się spełniam. I to lubię robić.

 

W serialu "Galeria" razem z paniami: Emilią Krakowską i Marią Maj gracie podopieczne domu opieki dla osób starszych. Wasz los odmienia mężczyzna- zakonnik, który postanawia zmienić wasze nudne życie w szaloną przygodę. Co przytrafi się Wandzie, którą pani gra? 

Tego nie wiem, nie znam całego scenariusza. Ale doszły mnie słuchy, że Wanda się zakocha. Myślę, że jest gotowa na miłość. Ja lubię charakterystyczne role i z przyjemnością, i może z odrobiną zażenowania, przyjmę tę miłość. Uważam, że nawet taka starsza pani jest w stanie stracić głowę. Nie tylko w filmie, ale i w życiu. Wielu ludzi obu płci żyje w samotności, bo nie potrafią sobie ułożyć życia.  Siedzą w domach, nigdzie się nie ruszają. A bez odrobiny wysiłku, nic się nie uda. Każdy z nas ma prawo do szczęścia, bez względu na wiek. Miłość po 50-tce jest inna niż ta, którą pamiętamy z młodości. Może nie ma już tego ognia, żądzy, ale jest przyjaźń, pomoc, czułość.

 

Śpiewa pani, że życie kobiety zaczyna się po czterdziestce. Co się zmieniło w pani życiu?

Moje życie dziś wygląda inaczej niż kiedyś. Po 50-tce zagrałam w "Klimakterium", w teatrze Rampa w sztuce "Jak stać się żydowską matką w dziesięć praktycznych lekcji” i dostałam fantastyczne recenzje. Pisano, że to oscarowa rola. Ja się zmieniłam, inna jest miłość do męża - bardziej dojrzała niż kiedyś. Mam cudowne wnuki, z którymi lubię spędzać czas. Nie jestem typem babci, która wszystkich otoczy swoimi skrzydłami, bo nie mam na to czasu. Moja mama mi pomogła wychować moje dzieci, ja swoje mogę tylko wspierać i pomagam jak mogę, ale ze względu na ilość zajęć nie jestem w stanie całkowicie poświęcić się rodzinie. Na szczęście wszyscy mieszkamy blisko i wnuczki często przychodzą do mnie ze szkoły, wożę je na dodatkowe zajęcia, rozmawiamy.

 

###

 

Jaką ma pani receptę na przemijające lata? Czy poczucie humoru pomaga?

Myślę, że pogodne osoby widzą świat w lepszych barwach. Życie na emeryturze wcale nie musi być nudne. Przede wszystkim należy wyjść z domu i czymś się zająć. Dziś jest tyle możliwości: wolontariat dla starszych, zajęcia sportowe, uniwersytety trzeciego wieku. Jest w czym wybierać. Trzeba tylko chcieć. Dobrze robią ploteczki z koleżankami, nawiązywanie nowych znajomości.

W naszym wieku stajemy się w jakimś sensie przezroczyste dla mężczyzn i postrzegane przez pryzmat babci. I to nie dotyczy tylko relacji mężczyzna-kobieta, ale całego życia. Aktywne życie powoduje, że chce nam się żyć.

 

A internet i portale społecznościowe to dobre narzędzie, by zabić nudę, rozerwać się albo kogoś poznać ?

O, tak. Ja używam, ale wiele moich koleżanek nie. Bo nie potrafią. A nauka obsługi komputera też może być sposobem na nudę. Wystarczy do pomocy mąż, kolega. Koniecznie musi być nauczyciel płci przeciwnej (śmiech) - lepiej się wtedy uczymy.

 

Pójście do teatru na "Klimakterium...i już" pani autorstwa też może odmienić dotychczasowe życie pań po 50-tce. Sztuka nie schodzi z afisza od 7 lat i wciąż wszystkie miejsca na widowni są zajęte. Jak udało się osiągnąć taki sukces?

To opowieść o trudnym okresie życia dojrzałych kobiet. Gdy ją pisałam, nie spodziewałam się, że zostanie w Polsce przyjęta z takim entuzjazmem. Jej popularność spowodowana jest najprawdopodobniej tym, że do tej pory nie było i nie ma w Polsce drugiego takiego przedstawienia, które mówiłoby o sprawach kobiet dowcipnie, z dystansem i poczuciem humoru. A do tego żartują z siebie same kobiety. Już niedługo zagramy 2000 spektakl. Przedstawienia odbywają się teatrze Capitol w Warszawie oraz w dużych miastach Polski. Niektóre kobiety przychodzą po kilka, a nawet kilkanaście razy, przyprowadzają swoje koleżanki. Ostatnio na widowni zasiadła nawet prezydentowa Jolanta Kwaśniewska, która przyszła z koleżankami. Uważam, że to potrzebny spektakl. My ciągle mało wiemy na temat menopauzy. Pamiętam swoje pierwsze uderzenie gorąca. To stało się, gdy jechałam samochodem na jakąś imprezę i nagle sobie pomyślałam, że ja chyba umieram, nie wiedziałam co to jest. Nawet gdy słyszymy o uderzeniach gorąca, nie zdajemy sobie sprawy, jak to wygląda, co to dokładnie jest. Nie wszystkie kobiety przechodzą to jednakowo, nie wszystkie mają takie same objawy, ale jednak jakiejś części z nas to dotyczy. I warto o tym mówić, bo to nie ominie żadnej z nas. Spektakl jest takim babskim spotkaniem pełnym dobrej energii, humoru. Objawy menopauzy przestają być wstydliwe i wcale nie muszą być takie straszne.

 

Czy zdarza się, że panie przychodzą i mówią, że spektakl otworzył im oczy, zmienił życie?

Tak. Niedawno przyszła do mnie kobieta, która powiedziała, że ten spektakl był jej strasznie potrzebny, opowiedziała, że ma ciężkie życie i to przedstawienie będzie dla niej nowym punktem startowym i z powrotem zacznie piąć się w górę. Słyszałam też opinie pań, które mówiły, że to najlepiej wydane 70 zł w ich życiu. Pamiętam jak moja koleżanka zniechęcała mnie do napisania sztuki, mówiła "Ela, po co ci to? Nie rób tego, skrytykują cię jeszcze, oszczędź sobie tego". A ja byłam wtedy w trudnym okresie, po poważnej chorobie. Nie poddałam się. Dużo się nauczyłam dzięki "Klimakterium".

Ten spektakl to moje dziecko. Walczę o to, by za każdym razem był dobrze zagrany, bo uważam, że popuszczenie lejców może przyczynić się do jego zepsucia. Jeśli spektakl jest grany długo i w tym czasie nie ma prób korygujących, wówczas się rozłazi. Bo każda z artystek, która po raz setny wchodzi na scenę ma swoje poczucie humoru, swoją koncepcję, a ta koncepcja może być tylko jedna i trzeba się jej mocno trzymać. Jedna z koleżanek mi powiedziała, że to nie jest Szekspir. Dla mnie to jest Szekspir i każde dodawanie kwestii, zmienianie tekstu jest psuciem tego, co zostało napisane.

 

Ma być kontynuacja sztuki. Kiedy zaczęła się pani zastanawiać nad tym, żeby był ciąg dalszy?

Jakoś tak naturalnie do mnie to dotarło, poza tym ludzie często o to pytali. Właśnie jestem w trakcie pisania, zbieram materiały. Jest ciężko, bo mam wrażenie, że to co ważne, już zostało powiedziane. Scenariusz „Klimakterium…i już”  powstawał trzy lata. Zdradzę tyle, że w nowym spektaklu będą inne akcenty. Te same kobiety, ale już z innymi problemami. Przez 6 lat ich losy przecież się zmieniły.