www.superstarsi.pl
W niedzielne południe duża sala w multipleksie zapełniona może w jednej trzeciej. Przeważają widzowie 50+. Od pierwszych kadrów w kinie cisza jak makiem zasiał. Nie ma śmiechów ani chichotów mimo, że Robert Więckiewicz gra brawurowo, ocierając się o granicę farsy.
„Wałęsa. Człowiek z nadziei”. Zmieniłabym tytuł. Raczej - człowiek z beznadziei. Z szarego, nędznego PRL.
Z czasów, w których nikomu się nie śniło o upadku Związku Radzieckiego i rozwiązaniu bratnich sojuszy. Z czasów, gdy czołgi naprawdę rozjeżdżały protestujących robotników, a władza w "Dzienniku Telewizyjnym" z dnia na dzień ogłaszała kilkudziesięcioprocentowe podwyżki cen wszystkich artykułów spożywczych, zgrabnie wplatając komunikat, iż ceny lokomotyw poszły w dół. Z czasów, gdy na całe miasto „rzucano” kilka wózków niemowlęcych, a statki z pomarańczami (kubańskimi) zawijały do portów, o czym również informował „Dziennik”.
Z takiej beznadziei wyrósł nie tylko Wałęsa, ale wszyscy ci, którzy ponad tę beznadzieję, ponad swoją małość, strach i ludzką słabość odważyli się w pewnym momencie wznieść.
Dla tych, którzy z PRL pamiętają coś więcej niż tęsknotę za gumą Donald i wyrobami czekoladopodobnymi, „Wałęsa. Człowiek z nadziei” to film wyjątkowy. Film o nich.
„Wałęsa. Człowiek z nadziei” to nie tylko świetny Robert Więckiewicz. Agnieszka Grochowska jako Danuta Wałęsowa jest bardzo prawdziwa (choć, w przeciwieństwie do męża, niemal nie widać po niej upływu czasu). Znakomita plejada ubeków wszelkiej maści – chyba najlepszy z nich to Zbigniew Zamachowski, rola nieduża ale znacząca. Bardzo zgrabne przebitki na „Człowieka z żelaza”. Klimatyczna muzyka. I spora dawka historii dla młodszych widzów, a dla starszych - wspomnienia.
Przeciwnicy Wałęsy mówią, że film jest pomnikiem, że fałszuje historię, że nie odpowiada na zarzuty. Faktycznie. Jeśli ktoś wie lepiej, jak to z Wałęsą było - w grudniu 1970 i później, niech lepiej zostanie w domu albo wybierze jakąś inną filmową produkcję.