www.superstarsi.pl

Wolontariat. Pomysł na życie w pełni

Liczy się chęć niesienia pomocy innym, zaangażowanie

Od 2007 roku opiekuję się Mieczysławem chorym na stwardnienie rozsiane (SM), który cierpi na paraliż obydwu kończyn i porusza się tylko na wózku inwalidzkim - opowiada 73- letni wolontariusz, Jan Noga. - Mój podopieczny, do którego zostałem skierowany za pośrednictwem  MOPS-u, mieszka w wieżowcu na ósmym piętrze i sam nie potrafi opuścić bloku.

Jest naprawdę wiele osób w gorszej sytuacji życiowej niż my - zapewnia 73-letni wolontariusz, Jan Noga.  Jest naprawdę wiele osób w gorszej sytuacji życiowej niż my - zapewnia 73-letni wolontariusz, Jan Noga.

- Wożę go swoim samochodem na badania lekarskie,  odwożę do sanatorium i do ośrodków rehabilitacyjnych, często pomagam w wyjazdach specjalnym skuterem trzykołowym, sterowanym ręcznie, napędzanym akumulatorem, który wraz z Mietkiem wtaszczam do windy towarowej (na szczęście jest taka w bloku). Mietek jeździ  tym skuterem na spacery w pobliskim parku w Kurdwanowie od wiosny do lata, kiedy tylko jest ładna pogoda, lubi odetchnąć świeżym powietrzem, ale musi uważać, aby się nie przeziębić.  Podczas  tych wypadów, siedzę na ławeczce, kiedy on objeżdża swoją rundkę, potem na ławce toczymy długie rozmowy na wszystkie interesujące nas tematy – opowiada Jan Noga, który z Mietkjem się po prostu zaprzyjaźnił. – Po pół roku  znajomości przeszliśmy łatwo na „ty” – sam to zaproponowałem, jestem starszy od Mietka - ja mam 73 lata, a mój podpopieczny 56 lat. „Nie panujemy” sobie, tak jest lepiej przecież się dogadać – mówi pan Noga.

  – Zainstalowałem szesnaście profesjonalnych uchwytów ściennych, dzięki którym Mietek może poruszać się po mieszkaniu bez wózka ( dzięki nim przechodzi z pokoju do kuchni i łazienki sam), wyremontowałem wszystkie jego wózki inwalidzkie (ma trzy), pomagałem w wymianie baterii umywalkowej, czy w montażu anteny telewizyjnej i domofonu.

Jan Noga załatwia też sprawy urzędowe, kupuje potrzebne narzędzia, nauczył podopiecznego obsługi komputera, dzięki czemu pan Mieczysław ma łączność ze światem i swoimi kolegami. – Mam przekonanie, że to co robię jest czymś niezbędnym i wartościowym dla mojego podopiecznego, a najpiękniejszą nagrodą dla mnie jest jego szczery uśmiech i podziękowanie – mówi Noga.

 

Bezpłatne lekarstwo

 

Bycie wolontariuszem to dobre, bezpłatne lekarstwo na wiele własnych problemów, na podniesienie własnego ego, na otrząśniecie się z syndromu słabości. To metoda zagospodarowania  dużej ilości wolnego czasu. To również pewna przygoda, urozmaicenie monotonii własnego życia, oderwanie się od telewizyjnych seriali. Pracując jako wolontariusz mamy okazję poznać rówieśników i spotkać wielu interesujących ludzi czekających na pomoc. Jest naprawdę wiele osób w gorszej sytuacji życiowej niż my, choć każdego dojrzałego człowieka coś boli, coś mu doskwiera. Warto tę własną niemoc przełamać, sprawdzić siebie, co jeszcze potrafimy zrobić, jak wykorzystać nasze doświadczenie życiowe i zawodowe – zachęca Jan Noga, pracujący w wolontariacie już pięć lat.

 

###

 

Leczenie traumy

 

Gdyby nie hospicjum to nie poradziłabym sobie – wyznaje Jadwiga Giermańska, znana w Hospicjum jako Jadzia. Jadzia ma dawno 50 plus, jest na emeryturze. Jak każdy w tym wieku, czasem niedomaga - boli ją kręgosłup i stawy, tak bardzo, że niekiedy trudno jej się podnieść z łóżka. Ale jak dotąd nigdy swego dyżuru w hospicjum nie opuściła, przychodzi dwa razy w tygodniu na cztery godziny. Nie wyobraża sobie, żeby nie przyjść na ul. Fatimską w Krakowie, do hospicjum, gdzie jest od ponad czterech lat wolontariuszką medyczną. – Są ludzie jeszcze bardziej chorzy i potrzebujący niż ja, cieszy mnie, kiedy sama mogę coś dać z siebie drugiemu człowiekowi. Szczególnie tutaj, gdzie umierał mój mąż – opowiada. Od śmierci męża, który zmarł cztery lata temu na II Oddziale Hospicjum św. Łazarza w Krakowie przychodzi tu pomagać chorym terminalnie. – Zawsze byłam aktywna. Po śmierci męża nie zniosłabym bezruchu i pustki, dlatego zaangażowałam się do posługi. Nie warto przecież zamykać się w czterech ścianach. Można podzielić swój czas między codzienne obowiązki, opiekę nad wnukami (Dominik 14 lat  i Gabrysia 5 lat ) i niesienie pomocy potrzebującym. Najpierw przeszłam szkolenie medyczne, potem pojawiłam się na II oddziale, do którego mam sentyment. – Weszłam na salę i powiedziałam – jestem Jadzia, może ktoś coś potrzebuje: chce napić się wody lub herbaty, zjeść banana – wspomina Giermańska swój pierwszy dyżur. – Niby to proste, ale na początku zbyt przyzwyczajałam się do pacjentów i gdy odchodzili, cierpiałam. Były łzy. Teraz lepiej sobie radzę z emocjami. Zawsze byłam aktywna w pracy, teraz także chętnie towarzyszę pacjentom podczas spacerów do hospicyjnego ogrodu. Niektórych biorę pod rękę, innych wożę na łóżku lub wózku – opowiada wolontariuszka. – Picie, czapka na głowę i idziemy. Tak jest latem, bo nie jeżdżę na wczasy, tylko przychodzę do Hospicjum i tak jest do późnej jesieni.

Raz pacjent, dziękując Jadzi za spacer wyznał, że kilka lat nie był na spacerze. Jadwiga mówi, że po takich słowach wydaje jej się, że nie idzie, a frunie. Taka jest szczęśliwa. Tak samo cieszy się, kiedy ktoś chce, aby potrzymała go po prostu za rękę. - To coś wspaniałego, widzieć jak na człowieka trzymanego za dłoń spływa spokój, albo słuchać w takim momencie historii czyjegoś życia.

Jak wychodzę z hospicjum wszystko widzę inaczej. W odpowiedniej proporcji. Wiem co jest ważne – mówi wolontariuszka. – To dzięki pracy w hospicjum pozbierałam się po śmierci męża. Dbałam o siebie: fryzurka, lekki makijaż. Pacjenci mówili, że ładnie wyglądam – to dobrze robi na psychikę każdego. Mnie też pomogło – opowiada wolontariuszka.

Jadwiga Giermańska spotyka się czasem ze spontanicznymi podziękowaniami obcych ludzi - z rodzin chorych, którzy rozpoznają ją na ulicy, w rejestracji u lekarza, na swoim osiedlu albo w kościele.

 

###

 

Spłacanie  długu

 

- Kiedy jakiś czas po pogrzebie mojego ojca otrzymałam list z Hospicjum św. Łazarza w Krakowie i kwestionariusz z prośbą o włączenie się do wolontariatu – nawet przez moment się nie wahałam. Czułam się zobligowana, tym bardziej, że spotkałam  tam cudownych ludzi, którzy ogromnie mnie wspomogli podczas choroby ojca. To z Hospicjum, kiedy byłam prawie w depresji, przychodziły do naszego domu aż dwie osoby, które nie tylko pomagały w opiece nad chorym, ale wspierały psychicznie i duchowo – opowiada Anna Bożek. – Moja pomoc jest naturalna i nigdy nie liczyłam czasu, który poświęcam - od początku lat dziewięćdziesiątych - na prace wykonywane dla hospicjum. Jestem członkiem Towarzystwa Przyjaciół Chorych „Hospicjum św. Łazarza” w Krakowie. Pracowałam w  Komisji Rewizyjnej. Generalnie wykonuję czynności nie medyczne, jestem wolontariuszką akcyjną. Organizuję grupy wolontariuszy uczestniczących w kwestach Pól Nadziei, podobnie w okolicy Świąt Wszystkich Świętych, 1 listopada – głównie na Cmentarzu Podgórskim. Włączam się również w inne akcje pozyskiwania środków finansowych oraz pomoc w organizowanych przedsięwzięciach. Służyłam pomocą w tłumaczeniach tekstów, referatów, czy podczas przyjmowania zagranicznych gości Hospicjum, wykorzystując znajomość języków: angielskiego, francuskiego i rosyjskiego. Ogromną radość (obopólną - z przekazów) przynosi mi werbowanie do posługi kwestowania młodych ludzi: studentów i pracowników z „mojej” Katedry Botaniki Leśnej i Ochrony Przyrody, czy spośród pracowników Wydziału Leśnego Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie, gdzie pracowałam – opowiada wolontariuszka.

Chęć pełniejszego uczestniczenia w posłudze bezpośredniej chorym wyraził młody naukowiec, który pomagając w hospicjum poznał swoją przyszłą żonę. To radosne zdarzenie w moim życiu;  czułam się zaszczycona, kiedy znalazłam się na uroczystości ślubnej tej pary połączonej wspólną potrzebą pomagania innym – wspomina Anna Bożek. – Działalność swoją uznaję za spłacanie długu wdzięczności, ale równocześnie czuję się w tym gronie zdecydowanie potrzebna. Prezes TPCH Hospicjum im. Św. Łazarza, pani dr Jolanta Stokłosa,  określała, że w sytuacjach kryzysowych  bywałam „ostatnią deską ratunku”, co absolutnie uważam za bardziej godne określenia dla wielu innych wolontariuszy, ale przyjmuję za dowód zaufania cechujący całą społeczność hospicjum, w której mi przyszło uczestniczyć.  Hospicjum stanowi bez wątpienia nasz wspólny DOM. Nade wszystko z potrzebującymi chorymi, ale także z życzliwymi wokół nich ludźmi, mogącymi na siebie zawsze wzajemnie liczyć. Dlatego jestem dla nich w stałej gotowości, aby służyć  tak jak umiem najlepiej, jak potrafię – wyznaje wolontariuszka, która sama jest już babcią. - W tej działalności, jako chrześcijanka widzę głęboki  sens – dodaje Anna Bożek.

 

 

* Jan Noga – wolontariusz w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Krakowie, pracuje też w Centrum Wolontariatu Archidiecezji Krakowskiej, gdzie kieruje koloniami letnimi i zimowymi dzieci, jest członkiem Rady Osiedlowej w swojej dzielnicy w Wieliczce, w Klubie Sportowym „Wieliczanka” pełni funkcję przewodniczącego Komisji Rewizyjnej, był pułkownikiem Wojska Polskiego

 

** Jadwiga Giermańska – wolontariuszka Towarzystwa  Przyjaciół Chorych „Hospicjum św. Łazarza” w Krakowie przy ul. Fatimskiej 17, należy m. in. do Rycerstwa Matki Bożej i do Żywego Różańca, od kilku lat na emeryturze, pracowała jako kelnerka.

 

***mgr inż. Anna Bożek - inżynier leśnik Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie, wolontariuszka Towarzystwa Przyjaciół  Chorych „Hospicjum św. Łazarza” w Krakowie