rss | wpisy: 4

Smakuję...

"Co ja robię tu?" "Co ty tutaj robisz?" No dobrze, przyznaję: żadna ze mnie gwiazda kuchni. Gotuję z rzadka, zawsze z nosem w przepisie. Za to chętnie odwiedzam rozmaite miejsca, gdzie można dobrze zjeść. I smakuję, smakuję. Więc może komuś się przyda moje smakowanie i pisanie. Zapraszam!
  • data publikacji: 2013-04-27 21:49:00
    Nikt nie skomentował tego wpisu. skomentuj

    Na Żoliborzu, w dzień targowy...

    ... takie słyszy się rozmowy:

     

    - Proszę spróbować, tu mamy pomarańczę z rozmarynem, tu arbuz z wódką.

     

    - Musztarda figowa jest zdecydowanie najsłodsza.

     

    - Poproszę drip i kanapki z pastami...

     

    - Dla mnie oscypek z żurawiną, trzy razy!

     

    - Kiedy następny targ?... Kiedy następny targ?... Czy za tydzień będziecie?

     

     

    Targ Śniadaniowy - w sobotę 27 kwietnia po raz pierwszy mieszkańcy Żoliborza (i wszyscy, którzy chcieli, o adres meldunku nikt przecież nie pytał) mogli przez sześć godzin oglądać, kupować i przede wszystkim smakować wyjątkowych specjałów: swojskich wędlin, wytwarzanych w manufakturach smarowideł słodkich i pikantnych, pieczywa bez konserwantów, soków naturalnie tłoczonych, oliw.

     

    Były domowe ciasta i ciasteczka, niekonwencjonalne lody na patyku, była pyszna kawa. Swoją obecność zaznaczyła kuchnia bliskowschodnia (marokańska i perska). Było gwarnie, kolorowo i przepysznie. Kto chciał, kupował. Kto chciał - kosztował.

     

    I ja tam byłam, drip z Faworów piłam. 11 maja kolejny Targ Śniadaniowy. Mieszkacie w okolicy? Wpadnijcie - jak będzie pogoda, można rozłożyć koc, zrobić sobie piknik. Śniadanie na trawie - marzenie. Ale są też przygotowane stoły, można posilić się w bardziej tradycyjny sposób.

     

    Podoba mi się taki pomysł na sobotnie przedpołudnie. Targ Śniadaniowy zaprasza już 11 maja, od godziny 8.00 do 14.00.

  • data publikacji: 2013-03-04 23:46:00

    Jeśli pizza, to tylko w Rucoli!

    Spragnieni słońca? Zieleni? Powiewu wiosny? Ja, mówiąc szczerze, bardzo. I dlatego w pierwszy weekend marca wybrałam się do miejsca, w którym to wszystko można znaleźć. Trattoria Rucola otworzyła w Warszawie trzeci lokal, na ul. Kruczej. Było jak zwykle - przepysznie i sympatycznie. I bardzo wiosennie: biały kolor przełamany fototapetami z zielonymi ziołami, krzewami, na nakryciach (białych) pojedyncze listki rucoli, intensywne, punktowe oświetlenie składają się na wrażenie niesamowitej lekkości.

     

    Trattoria, jeśli wierzyć angielskiej wersji wikipedii, to typowy włoski lokal, mniej formalny niż restauracja, ale bardziej niż osteria. W trattorii wino podaje się przede wszystkim z beczek, kelnerzy nie paradują w garniturach, a przede wszystkim nie ma grubego menu, oprawionego w skórę. Wiedza "wikipedyczna" to jedno, doświadczenie - drugie. W rzymskich trattoriach, które poznałam, menu nie było dłuższe niż dwie kartki A4 - łącznie z napojami bezalkoholowymi, wyborem kaw i deserów.

     

    Ale nie jesteśmy w Rzymie. Trattoria Rucola proponuje kompromis: menu jest długie, ale za to bez skórzanej oprawy. A gdy się w nie zagłębiamy, przestaje nam przeszkadzać, że trzeba się naczytać...

     

    Czego warto spróbować? Oczywiście - pizzy. Jednej z najlepszych w Warszawie, jeśli nie w Polsce. Cienkie, kruche ciasto i różnorodne dodatki to podstawa sukcesu. Ale kropkę nad "i" Trattoria Rucola stawia posypując pizzę serem Grana Padano (rzadkość w Polsce ciągle) i zapewniając nieograniczoną dostępność pysznych oliw, którymi można "dosmaczyć" pizzę według swojego upodobania. W ten sposób nawet zwykła Margheritta może smakować niezwykle. Zresztą jeden z moich znajomych, lepszy ode mnie ekspert w dziedzinie pizz, twierdził, że jeśli w lokalu nie smakuje mu Margheritta, żadna pizza również smakować nie będzie.

     

    Oprócz pizzy warto zwrócić uwagę na sałaty. Moje ulubione - pancetta e spinaci i pancetta e rucola, czyli dwie wersje samego zdrowia (zielony fundament liści szpinaku lub rukoli) z samą pysznością, czyli prażonym boczkiem. Ale pyszna jest też sałata z gorgonzolą albo z figami i krewetkami.

     

    Duży plus za jakość białego domowego wina, które można zamawiać na lampki lub w trzech rozmiarach karafek. Jest po prostu pyszne, i dodaje lokalowi słonecznego blasku. Ja posiłek kończę tradycyjnym espresso, ale wiem, że limoncello serwowane w Trattorii też jest warte degustacji.

     

    Wszystkim, którzy lubią włoską kuchnię w nieskomplikowanym, nieformalnym wydaniu - naprawdę polecam. Uwaga! W weekend najbezpieczniej jest zarezerwować stolik. Po 14.00 robi się tłoczno.

     

    Trattoria Rucola, ul. Krucza 6/14

  • data publikacji: 2013-02-24 20:18:00
    Nikt nie skomentował tego wpisu. skomentuj

    Secret Life, moje miejsce prawie za rogiem

    Dawno, dawno temu... Naprawdę dawno, dekadę niemal, gdy Warszawa na odcinku niezobowiązujących, stosunkowo dostępnych cenowo i pozbawionych zadęcia lokali dopiero stawiała pierwsze kroki, w środku zimy zameldowałam się w miłym lizbońskim pensjonacie. Szybki prysznic i bezwględny imperatyw: - Jeść! Kawy! Wina!

     

    Na pytanie, gdzie blisko można smacznie zjeść coś na szybko (była pora późnego śniadania lub wczesnego lunchu), uprzejma pani w recepcji odpowiedziała zwięźle: - Za rogiem.

     

    Nie pytałam nawet za którym (potem okazało się, że w którąkolwiek stronę bym nie poszła, tuż za rogiem znalazłby się ciekawy lokal). W małym bistro posiliłam się sardynkami z rusztu, mała karafka wina zainspirowała do pierwszego spaceru po pięknym mieście w zupełnie innej, również kulinarnie, cywilizacji. Aromatyczna kawa dodała energii do realizacji tego planu.

     

    Ale nie o Lizbonie miałam przecież pisać, a o tym, że od niedawna w Warszawie coraz więcej jest miejsc, w których można miło i pysznie spędzić czas, nie wydając fortuny. Nawet w dzielnicach, które do tej pory były przysłowiowymi pustyniami - jak moje drugie, z wyboru, miejsce na Ziemi, czyli Żoliborz. Miejsc w których kilka, czasem kilkanaście stolików czeka na znajomych gości (którzy z czasem stają się jeszcze bardziej znajomi). Których właściciele są bardziej gospodarzami niż biznesmenami (co, mam nadzieję, będzie właśnie oznaczało biznesowy sukces). W których jest pomysł na nieskomplikowane potrawy, w klimacie bardziej przekąsek niż pełnowartościowych posiłków. Gdzie można usiąść, porozmawiać, poczytać gazety (to raczej w ciągu tygodnia, bo w weekendy bywa tłoczno, zwłaszcza przed południem i popołudniami).

     

    Odkryliście już swoje miejsce "za rogiem"? Ja tak, choć owo "za rogiem" jest trochę umowne, bo to nawet nie ta sama ulica. Może bardziej jest to miejsce "o rzut beretem" - nie bądźmy jednak drobiazgowi.

     

    "Secret Life Cafe" to niewielka kawiarnia (jej potencjał rośnie wiosną i latem, gdy uruchomiony zostaje sezonowy ogródek). Lokal proponuje m.in. śniadania (dwustronnicowa karta, a w niej granola, kanapki wegańskie, wegetariańskie, mięsne, twarożki, i moje ulubione - pieczywo ze słonymi pastami, sfotografowane tuż przed zjedzeniem), słone tarty, ciasta (wyśmienity, choć bardzo słodki "pijak" to pozycja "must eat" dla każdego łasucha).

     

    Warto skusić się na drip, czyli kawę przelewową - w "Secret Life" posiedli sekret jak ją przygotować, by w niczym nie przypominała biurowej lury. Specjalnością lokalu są koktaile - oferta jest bardzo sezonowa, bo "Secret Life Cafe" to lokal na wskroś ekologiczny. Warto spróbować niszowych napojów bio i eko z lodówki obok baru. Lub jednego z win, wybranych przez właścicieli.

     

    Do kawiarni można wpaść na chwilę, w biegu, można też spędzić tam miło wieczór. Bo jest "za rogiem", a w każdym razie - blisko.

     

    Secret Life Cafe, ul. Słowackiego 15/19, można płacić kartami kredytowymi

  • data publikacji: 2013-02-20 22:27:00

    Nazywam się Ziemniak. Pan Ziemniak!

    Z tym Panem poznaliśmy się na ulicy. Konkretnie - na ul. Jana Pawła II. W samym środku tej warszawskiej arterii, między Alejami Solidarności a ulicą Nowolipie, w szklano-marmurowych pawilonach, w których jeszcze całkiem niedawno niepodzielnie panowały kebaby. Teraz mają już konkurencję w postaci restauracji, w zasadzie baru - Pan Ziemniak Pieczone Ziemniaki. Lokalu z gatunku niezwykłych.

     

    - Co może być niezwykłego w ziemniaku - zdziwi się niedowiarek. - A cóż to za wymysł, na ziemniaki do knajpy chodzić.... A jednak. Ziemniaki, serwowane w Panu Ziemniaku, nie przypominają kartofli, gruli, ziemniaków czy pyr, podawanych w domach. No, może odrobinę - ciągle są przecież ziemniaczane!

     

    Niezwykłe są też dodatki, które towarzyszą ziemniakom. I to one sprawiają, że ziemniaczany posiłek nie musi się znudzić. Codziennie jest ich kilkanaście - klasyczne, nowatorskie, wegetariańskie, rybne, mięsne. Dzięki nim ziemniak może być:

    - swojski (twarożek ze szczypiorkiem, bryndza z cebulką, biała kiełbasa w sosie chrzanowym)

    - sycący (kiełbasa z cebulą, sos boloński, bigos)

    - pikantny (curry)

    - wykwintny (pepperoni z mascarpone, kabanosy w sosie z sera brie)

    - słodko-kwaśny (kurczak w sosie afrykańskim)

    ... a to tylko niektóre z dodatków, serwowanych na ciepło lub na zimno.

     

    Od czasu do czasu Pan Ziemniak szaleje i proponuje coś specjalnego. Dziś zaprosił na Podróż do Libanu: na jednym ziemniaku hummus, na drugim - sałatka tabouleh. Obydwa - palce lizać. I ja tam byłam, ziemniakom zdjęcie zrobiłam (a potem je, to znaczy ziemniaki, zjadłam). Mam nadzieję, że dodatki specjalne pojawią się od czasu do czasu, razem lub osobno (hummus może się przyśnić).

     

    Dwa ziemniaki (taka jest standardowa porcja) wystarczą, by się solidnie najeść. Dla preferujących wersję light Pan Ziemiak proponuje zupy - codziennie dwie do wyboru. Moje faworytki to: kurczakowa z kukurydzą (bywa w wersji pikantnej), węgierska gulaszowa, żurek i - rzadko się niestety pojawiający - rosół z kaczki.

     

    Podsumowując: Pan Ziemniak to fajne miejsce na lunch w czasie pracy lub na szybkie spotkanie z przyjaciółmi (szybkie, bo lokal nie jest duży, a chętnych do spróbowania ziemniaczków - niemało). Mógłby to być po prostu niezły lokal z przyzwoitą kuchnią, a jest - miejsce niezwykłe, które w ciągu kilku miesięcy "dorobiło się" ponad 1,5 tysiąca fanów na Facebooku.

     

    Oprócz dobrej kuchni Pan Ziemniak ma w sobie to "coś", co sprawia że chce się tam wracać. Bywają tam młodzi, bywają i całkiem starsi mieszkańcy muranowskich osiedli. Przyciąga miła obsługa, uśmiech, życzliwość. Pan Ziemniak ma duszę.

     

    Ceny za porcję dwóch ziemniaków wahają się od 10 do 16 złotych (w zależności od dodatku), w przypadku edycji specjalnych - jak Podróż do Libanu, nawet więcej. Zupy kosztują od 8 do 12 złotych. Pan Ziemniak honoruje karty kredytowe.

     

    Pan Ziemniak Pieczone Ziemniaki Warszawa, Al. Jana Pawła II 41A/4

<img src="/img/paging/prev.gif" alt="" /><img src="/img/paging/next.gif" alt="" />
Listopad 2024
PN WT ŚR CZ PT SO ND
        01 02 03
04 05 06 07 08 09 10
11 12 13 14 15 16 17
18 19 20 21 22 23 24
25 26 27 28 29 30  
webstar 2012