Na wczorajszym psim spacerze poznałam pana z ulicy Kornela Makuszyńskiego. Nic w tym wyjątkowego, większość z nas mieszka przy jakiejś ulicy, a niektórzy nawet przy wcale nie byle jakiej, ale że od pewnego czasu zalęgły się we mnie myśli o autorze Koziołka Matołka, uznałam przypadkowe spotkanie za znak, że może warto przywołać słów parę o Panu Kornelu. On przecież tak bardzo pachnie wakacjami, przygodą, a przede wszystkim pierwszym gatunkiem młodości wypełnionej po zęby słońcem i beztroską.
Więc postanowiłam, szczególnie że znienacka zagościł w moim domu "Lenin" profesora Ferdynanda Ossendowskiego (brak związku profesora z Makuszyńskim jest jak pozorny, tak chwilowy), co stało się niejako przysłowiową kropką nad i.
Kornel Makuszyński zmarł w Zakopanem w lipcu 1953 roku, przeżył wprawdzie Stalina o parę miesięcy, lecz tzw. odwilży nie doczekał. Mało kto dziś pamięta, że po roku 1945, ten niezwykle popularny w dwudziestoleciu międzywojennym autor, został objęty zakazem publikacji. Niezwyczajny przedwojenny optymista i człowiek literackiego sukcesu, po wojnie został bezlitośnie skazany przez ówczesne władze na zapomnienie. A wszystko to nie z ideowego kaprysu prominentów, o nie, lecz z troski tychże o intelekt polskiej młodzieży epoki rodzącego się socrealizmu. Jak nic bowiem dowiedzione by zostało, iż bohaterowie książek Makuszyńskiego mogli wywierać zły wpływ na dziecinę łatwowierną, tym samym podatną na wrogie sugestie dajmy na to Koziołka Matołka.
Weźmy pod lupę jego właśnie: maskara, jak mawia dzisiejsza młodzież. Już biało-czerwony strój w kontekście swobodnego wędrowania po świecie, świadczył o niepoprawności politycznej Koziołka Matołka. Bo jakże to, gdy cały naród z pieczołowitością i w trudzie budował nowy, sprawiedliwy ustrój, gdzieś tam, w pełnym przygód i w dodatku w nie do zaakceptowania przyjaznym świecie, wędrował sobie sympatycznie głupiutki Koziołek Matołek, mając w nosie granice, paszporty, urzędy bezpieczeństwa. Istna kpina z władzy.
Małpka Fiki-Miki, oj, toż to prawdziwa imperialistyczna zmora, jej na pewno udałoby się sprowadzić na manowce najcnotliwszą młodszą młodzież. I ona nie przysłużyła się Panu Kornelowi, szczególnie zaś odnalezieniem wśród piasków pustyni Ferdynanda Ossendowskiego - powszechnie znanego antykomunisty, ba, dowodziła ogromnej popularności profesora. Na stos!, na stos!, a tu tymczasem nieprzewidujący zderzenia z powojenną rzeczywistością Pan Kornel, zamiast zaprzeć się małpki po trzykroć, śmiał niegdyś zrymować taki oto wers: „Odkopali go czym prędzej, do murzyńskiej wiodą wioski, a tam krzyczą – Niech nam żyje pan profesor Ossendowski”.
O tempora, o mores! - chciało się wołać wówczas niejednemu, lecz czy i dzisiaj się nie chce?
Na pogrzeb Kornela Makuszyńskiego stawiło się całe Zakopane i tylko trzech pisarzy. Trzech niepłochliwych.
A profesor Ossendowski?, ech, to dopiero niesamowita biografia, ale dzisiaj chciałam o Panu Kornelu.