Na razie widzą jeszcze chmury pod sobą, nawet gdzieniegdzie przebłyskują w nich maleńkie okienka.
Ale Pierwszego niepokoi to, co wisi nad samym lotniskiem. Nie patrząc w stronę Drugiego, mówi:
- Spytaj Artura, czy grube są te chmury?
- Nie wiem, czy oni są tam w samolocie…Czy oni jeszcze będą – odpowiada Drugi niepewnie. W końcu dodaje:
- Dobra, przejdę. – Po chwili wywołuje przez radio:
- Artur, jesteś tam jeszcze?
Po długich kilku sekundach jest odpowiedź:
- Jestem, Remek.
- A, Remuś, spytaj Artura, czy … a może ty wiesz, czy grube te chmury są?
Drugi czeka na odpowiedź, przyciskając słuchawkę do ucha, tymczasem Pierwszy coś mówi, ale słychać go niezbyt wyraźnie…jakieś liczby. Drugi ściąga lewą słuchawkę z ucha, pochyla się mocno do przodu:
- Ile?
- Dziewięć-dziewięć-trzy – mówi Pierwszy. Drugi powtarza za nim mechanicznie, nastawiając wysokościomierz:
- Dziewięć-dziewięć…
W słuchawkach odzywa się głos mechanika z Jaka:
- Około czterystu-pięciuset metrów.
Jeszcze kilka zdań wymienionych z mechanikiem z Jaka: potwierdzenie grubości chmur, rozstawienia reflektorów 200 metrów przed progiem pasa, informacja, że Rosjanie odlecieli swoim Iłem na zapasowe po dwóch nieudanych próbach lądowania. Drugi powtarza każdą usłyszaną informację głośno, żeby reszta słyszała, po czym kończy rozmowę z Jakiem podziękowaniem. Pyta Pierwszego, czy słyszał to wszystko. W odpowiedzi słyszy:
- Fajnie. Kto tam jest?
Pierwszy przełącza swoją radiostację na częstotliwość Jaka. Rozmowa jest niesłyszalna.
Drugi podaje nastawy wysokościomierzy barometrycznych:
- Wysokościomierze dziewięć-dziewięć-trzy… siedem-cztery-pięć.
Nawigator melduje aktualne ustawienia:
- ILS niestety nie mamy. Kurs lądowania dwa-pięć-dziewięć ustawiony. ARK mamy przygotowane, trzysta dziesięć na sześćset czterdzieści – nastrojone. Piątka, szóstka, automat ciągu.
Dostają zezwolenie na zejście do pięciuset metrów, potwierdzają ustawienia wysokościomierzy i w końcu dostają kurs wejścia w krąg nadlotniskowy. Tuż obok Nawigatora pojawia się Dyrektor:
- Na razie nie ma decyzji prezydenta, co dalej robić. Co robimy…?
- Yyy… - mruczy Nawigator - do pięciuset dostaliśmy zgodę, czyli do….
- Tak. Do wysokości kręgu. – potwierdza Pierwszy.
- Do wysokości kręgu – zgodnie z regulaminem potwierdza przyjęcie informacji Drugi. Potem dodaje od siebie:
- Najgorsze tam jest, że jest dziura, tam są chmury i wyszła mgła…
* * *
Najgorsze jest to, że kabina pilotów przypomina wschodni bazar: tłok , gwar, przepychanki. Tłoczą się tam dodatkowo: Duży, Dyrektor, dochodzi stewardesa. Krzyżują się pytania, odpowiedzi, informacje, słychać najczęściej urywki zdań : - Gdzie… robimy….no i …. Co z nimi, Basiu…. do pięciuset metrów…dobra…piątka, szóstka, automat ciągu…. Wybija się z tego głos Dużego, który mówi:
- Podchodzi do lądowania.
Informacja skierowana jest do Dyrektora, ale przesłanie jest oczywiste: - Idź i zamelduj Szefowi, że będą lądować. Ja tu dopilnuję tego!
Na pytanie Pierwszego o TAWS*, Drugi odpowiada:
- Wychodzi, że aaa… TAWS, wystarczy, żeby Ziętas wprowadził.
- I w tym momencie mamy pięć mil od centralnej - melduje Nawigator.
- Tak, a jesteśmy pięć mil gdzie? – dopytuje się Drugi.
- Z boku - podpowiada Nawigator.
Pierwszy konwersuje po rosyjsku z kontrolą lotu na lotnisku Siewiernyj, która dopytuje się o aktualną wysokość. Po wyjaśnieniu, że są dopiero na tysiącu metrów, Pierwszy oznajmia:
- Podchodzimy do lądowania. W przypadku nieudanego podejścia odchodzimy w automacie!
- W automacie. – jak echo odpowiada Mechanik.
* * *
Redukują obroty silników, włączają automatyczne sterowanie ciągiem, zmniejszają szybkość do trzystu osiemdziesięciu, wypuszczają podwozie, klapy, wchodzą w zakręt, kierujący ich prostopadle do linii pasa startowego, redukują szybkość do trzystu trzydziestu, zwiększają wychylenie klap do dwudziestu ośmiu stopni - i wtedy w słuchawkach słyszą nadchodzącą od załogi Jaka czystą, zimną groźbę pod ich adresem:
- Arek, teraz widać dwieście !
To już nie jest widoczność, są już po prostu ślepi. Z ich szybkością dwieście metrów przelatują w dwie sekundy. Jeśli coś kryje się we mgle dwieście metrów przed nimi, to zderzą się z tym , zanim zdążą rozpoznać zagrożenie.
- Dzięki – beznamiętnie odpowiada Pierwszy i zaraz potem melduje kontrolerowi ostatni zakręt przed lądowaniem. Półgłosem dopowiada sam sobie:
- Wkurzy się, jeśli jeszcze teraz nie wylądujemy. - Ale nie ma na myśli kontrolera.
* * * * *
Ostatnie sekundy przed wejściem na ostatnią prostą. Pierwszy definitywnie deklaruje manewr lądowania. W ich maszynie przy dwudziestu ośmiu stopniach wychylenia klapy głównie zwiększają siłę nośną z niewielkim wzrostem oporu – ustawienie typowo stosowane przy startach, aby umożliwić wcześniejsze oderwanie się od ziemi – po krótszym rozbiegu i z mniejszą szybkością. Przy lądowaniach stosuje się większe wychylenia : trzydzieści sześć i czterdzieści pięć stopni. Dają one wtedy wystarczającą siłę nośną przy jeszcze mniejszych szybkościach i produkują większy opór czołowy, skracając drogę przyziemienia, ale utrudniają zwiększenie szybkości i wydłużają czas potrzebny do ewentualnego przejścia na wznoszenie. To abecadło aerodynamiki. Pierwszy zapowiada:
- Klapy trzydzieści sześć !
Drugi odbiera to jako bezdyskusyjne podejście do lądowania:
- I redukuję trzysta. – A w chwilę później:
- I klapy trzydzieści sześć, mamy dwa-osiem-zero.
Jeszcze tylko Pierwszy daje komendę : "już", Nawigator potwierdza : "jadą", i w czasie, kiedy klapy wysuwają się do nowego położenia, informuje:
- Karta. Sterowanie przednim podwoziem mamy włączone. Mechanizacja skrzydeł.
Tego właśnie potrzeba Dużemu. Tuż za Mechanikiem stoi znów Dyrektor i niecierpliwie czeka na najświeższe wieści, żeby zanieść je do salonu. Duży podaje je w zrozumiałej formie:
- Mechanizacja skrzydła przeznaczona jest do ułatwienia lądowania samolotu. Pozwala na lądowanie z mniejszą prędkością , a więc bezpieczniej…
* * *
Kontroler przekazuje kluczową wiadomość: ich radar naprowadzania widzi samolot na ścieżce podejścia do lądowania , dziesięć kilometrów od początku pasa startowego. Dla nich to dwie minuty, sto dwadzieścia sekund do dotknięcia kołami ziemi. Pośpiesznie, lekceważąc prawidłowe formy komend i odpowiedzi odczytują listę ustawień przyrządów i urządzeń: statecznik, zaciążacze przelotowe, hamulce aerodynamiczne, reflektory, podwozie, wentylatory kół i sterowanie kołem przednim. Nie przestrzegają reguł pytań i odpowiedzi: czyta Nawigator, ale potwierdza czasem Pierwszy, czasem Mechanik – jednak nigdy nie odzywa się Drugi, chociaż to głównie jego obowiązek. Siedzi wciśnięty w swój fotel, zablokowany przez Dużego, chamsko wypinającego tyłek w kierunku jego twarzy.
Osiem kilometrów do pasa. Pas wolny, ale lądowanie warunkowe, podane załodze niezrozumiałym komunikatem. Dalsza radiostacja prowadząca. Wysokość czterysta. Trzysta. Dwieście. " TEREN PRZED TOBĄ" ostrzega po angielsku TAWS. Sto pięćdziesiąt. "Terrain ahead, Terrain ahead" – krzyczy TAWS.
Dramat Drugiego dopełnia się. Wie, że Duży chce go sprowokować, zyskać pretekst, żeby później odegrać się na nim bezlitośnie. Najchętniej dźgnąłby Dużego nożem w tyłek… siłą zmusza się do śledzenia przyrządów. Głośno odczytuje wysokość na wysokościomierzu:
- Sto.
To samo słyszy od Nawigatora. Nie ma sygnału alarmu wysokości. Za to TAWS powtarza uparcie przez kilka sekund " Ciągnij w górę " i " Teren przed tobą". Kiedy w końcu przestaje, Nawigator melduje:
- Sto.
Drugi nie widzi ruchów Pierwszego, nie widzi praktycznie niczego. Zajęty pilnowaniem tyłka Dużego, nie obserwował nawet wolantu. Nie widział, czy Pierwszy ściągnął wolant na siebie, domyśla się tylko, że Pierwszy wyrównał lot. Radiowysokościomierz potwierdza mu to, choć niezupełnie dokładnie – mają około stu metrów. Drugi mówi prawie z ulgą:
- W normie.
- Dziewięćdziesiąt. – mówi Nawigator.
Drugi jest zdetonowany. Przecież powinni już się wznosić, a TAWS ciągle krzyczy: "Ciągnij w górę" . Co się dzieje?
- Osiemdziesiąt. – dociera do niego głos Nawigatora.
Czy Pierwszy tego nie widzi? Są poniżej setki i nic poza mgłą nie widzą!
- Odchodzimy – głośno mówi Drugi. Odpowiada mu martwa cisza. Nikt, absolutnie nikt nie reaguje. Żadnego słowa, żadnego ruchu czy gestu porozumienia. Drugi jest zupełnie sam. Jest opuszczony, odcięty , osaczony….
Później będzie już tylko słuchał kolejnych meldunków Nawigatora: " Sześćdziesiąt, pięćdziesiąt, czterdzieści, trzydzieści, dwadzieścia… " i powtarzających się coraz częściej wezwań : "ciągnij w górę, ciągnij w górę ", aż do chwili, gdy razem z narastającym rykiem silników przed oczami mignie mu niewyraźny kształt drzewa, znikający z oczu po lewej stronie, tam, gdzie wręcz fizycznie odczuje uderzenie w skrzydło. Wtedy wybuchnie tym sakramentalnym:
- Kurwa mać!
* * *
Pierwszy wiedział aż za dobrze, że nie pozbędzie się Dużego z kabiny. Tamtego nie obchodziło nic innego, tylko widok z przodu. Tam miał się ukazać pas – i basta. Zeszli już na pięćdziesiąt, gdy Pierwszy powiedział na wpół pytająco: - Odchodzimy ? – i nie czekając na odpowiedź Dużego wcisnął przycisk automatycznego poderwania maszyny. Samolot nie zareagował. Schodzili coraz niżej. Na dwudziestu metrach pasa dalej nie było, tylko coś jak krzaki?... wolant na siebie i gaz do oporu! Prawa ręka docisnęła wszystkie manetki do końca. Maszyna z rykiem silników leniwie zaczęła podnosić dziób do góry, rwąc podwoziem krzaki i małe drzewka pod sobą. W tej pozycji uderzyła lewym skrzydłem w wysoką brzozę i majestatycznie zaczęła kręcić beczkę w lewo. Odruchem pilota Pierwszy skręcił wolant całkowicie w prawo tylko jedną, lewą ręką, usiłując powstrzymać obrót . Bezskutecznie. Nie mieli już kawałka lewego skrzydła. Wystarczyła jedna ósma pełnej beczki, żeby Duży, trzymający się tylko oparcia fotela Pierwszego stracił równowagę i poleciał do przodu – jego cielsko zwaliło się na lewą rękę Pierwszego, odrywając ją od wolantu i przygniotło Pierwszego do fotela. Prawa ręka Dużego usiłowała znaleźć podparcie gdzieś za fotelem , z lewej strony , podczas gdy lewa zahaczyła o szyję Pierwszego – zrobili już ćwierć obrotu, Duży z głową wbitą między fotel a burtę wierzgał nogami, maszyna przewracała się na plecy, a Pierwszy nie mógł zrobić zupełnie nic. Odebrane mu zostało wszystko, nawet ten ostatni, podświadomy wysiłek wyrównania przechyłu…miał umierać jak spętany jeniec, bez słowa sprzeciwu…
Całość sił i powietrza w płucach zużył na dziki ryk bezsilnej wściekłości , który trwał aż do momentu, gdy dach kokpitu wrył się w ziemię:
- Kurwaaaaaaaa …
________________________________________________________________________________
Terkotka