Zamach w Smoleńsku (4)
W tym samym czasie Pierwszy konwersuje z kontrolerem Siewiernego. Raz i drugi otrzymuje ten sam komunikat: " PLF jeden-zero-jeden, na Korsarzu mgła, widzialność czterysta metrów", po rosyjsku i po angielsku. Na prośbę Pierwszego o temperaturę i ciśnienie powietrza na poziomie pasa startowego – do przekazanych informacji kontroler dodaje jeszcze: " warunków do lądowania nie ma " . W tej sytuacji Pierwszy poczuwa się do obowiązku wytłumaczenia się ze swojego postępowania. Zapowiada kontrolerowi: "… no, jeśli można, to spróbujemy podejścia, ale jeśli nie będzie pogody, to odejdziemy na drugi krąg." Kontroler jeszcze upewnia się, czy pilotom starczy paliwa na dolot do lotniska zapasowego – nie przewiduje, że pozostawanie na kręgu pozwoli na późniejsze lądowanie. Dopiero wtedy daje pozwolenie na dalsze zniżanie. Pierwszy podaje komendę : " Mały gaz ". Mechanik cofa manetki silników. Samolot zaczyna schodzić w dół.
* * *
- Areczku!
Pierwszy nie odpowiedział. Nie słyszał też wcześniejszego pytania, skierowanego do wszystkich " Czy nasi z Jaka wylądowali w Smoleńsku? ". Cały skupiony był na prowadzeniu samolotu. Oczy przebiegały od sztucznego horyzontu, przez wysokościomierz, do prędkościomierza, zahaczały o wariometr i kompas. Schodzili na tysiąc pięćset metrów, bliżej chmur, tu w powietrzu mogły być niespodzianki. To Nawigator odparł krótko:
- Artur tam jest.
Gościem był zaprzyjaźniony już z nimi BOR-owiec, przysłany dla zasięgnięcia języka. Stał tuż przy drzwiach, dając do zrozumienia, że nie wpadł na pogawędkę, ale z interesem i zaraz zniknie:
- Jak tam wygląda? – rzucił w przestrzeń przed sobą, patrząc na pilotów.
Drugi rozumiał doskonale, że nie można wymagać od Pierwszego rozmowy w tym momencie, przejął więc na siebie przyjmowanie kolejnych gości:
- Na ich oko jakieś czterysta widać, pięćdziesiąt metrów podstawy.
- Ile? – nie dosłyszał BOR-owiec, żartobliwie przezywany przez pilotów Janosikiem.
- Czterysta metrów widać, pięćdziesiąt metrów podstawy chmur. – przekazał mu Nawigator
- Odlecieli na zapasowe? – Janosik odsunął się trochę w bok, drzwi z tyłu za nim otwierały się.
- Nie, im się udało – odparł Drugi. – Mówi też, że mgła stoi…
Nowy gość przepchnął się koło Janosika aż do foteli pilotów.
- Jaką mamy sytuację? – zapytał. Pierwszy dosłyszał go, szybkim ruchem głowy sprawdził tożsamość pytającego:
- Panie dyrektorze, wyszła mgła… w tej chwili, w tych warunkach, które są obecnie, nie damy rady usiąść. – Pierwszy dzielił uwagę między rozmowę a kontrolę przyrządów. Tamten czekał.
- Spróbujemy podejść, zrobimy jedno zajście, ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie. – Pierwszy mówił przed siebie. Tamten w dalszym ciągu milczał, jakby oczekiwał, że następne zdanie pilota odwoła poprzednie złe wieści.
- Jak się okaże, że nie wylądujemy, to co będziemy robili? – Pierwszy chciał pozbyć się natręta możliwie szybko, dał mu szansę na inicjatywę.
- Może poczekamy, aż się pogoda poprawi ? - zaproponował tamten.
- Paliwa nam tak dużo nie wystarczy do tego czekania. – zaoponował Pierwszy.
- No, to mamy problem… - przybyły zawiesił głos, dając do zrozumienia, że problem jest wspólny i że to piloci powinni znaleźć jakieś rozwiązanie.
- Możemy pół godziny powisieć i wtedy odlecieć na zapasowe. – Pierwszy podał jedyne możliwe rozwiązanie, godzące obie strony.
- Jakie zapasowe?
- Mińsk albo Witebsk.
Rozmowa była właściwie zakończona, więc tamten odwrócił się do wyjścia. Po drodze musiał wyminąć się z Dużym, który do tej pory stał przy drzwiach, a teraz szybko zajmował miejsce pomiędzy oparciami foteli pilotów.
- Do ilu schodzimy? – zapytał Drugi. Nie uzyskawszy informacji, podpowiedział:
- Sześciuset?
Ze swojego miejsca Nawigator odpowiedział:
- Tysiąca pięciuset.
Duży, który chciał zaakcentować celowość i przydatność swej obecności w kabinie pilotów podczas lądowania, dodał jeszcze uzupełniająco w stopach:
- Czterech tysięcy dziewięciuset.
Umieścił się, jak poprzednio, pomiędzy fotelami, tyłem do Drugiego a przodem do Pierwszego, lekko pochylony, żeby lepiej widzieć przyrządy na tablicy przed Pierwszym.
- Na siedem-cztery-pięć. – Podał ciśnienie Pierwszy.
- Ile? – zapytał Drugi. Duży całkowicie zasłaniał mu widok na Pierwszego, tłumił jego głos.
- Siedem-cztery-pięć – powtórzył Pierwszy.
- Siedem-cztery-pięć, tak? – upewniał się Drugi. Pierwszy uzupełnił dane o temperaturę:
- Dwa stopnie, siedem-cztery-pięć.
Mechanik, któremu postać Dużego także przeszkadzała widzieć i słyszeć Pierwszego, spytał tylko:
- Dwa stopnie? - Po chwili powtórzył całość jako potwierdzenie ustawienia przyrządów.