Trzecia runda
Druga rocznica katastrofy w Smoleńsku. Gong do trzeciej rundy. Kolejna okazja do
demonstracji, nawoływań o prawdę, następnych "dowodów w sprawie" i "szokujących
hipotez". Gra na sentymentach i nieczyste zagrywki. Dołożę tu kolejną hipotezę.
Zamach w Smoleńsku (1)
Akcja była w zasadzie demonstracją, obliczoną na uzyskanie dużego efektu. Trzeba było osłabić pozycję głównego przeciwnika, szefa konkurencyjnej mafii. Mimo wzajemnej nienawiści pomiędzy szefami prosta fizyczna likwidacja nie wchodziła w grę. Sprawy trzeba było załatwiać w białych rękawiczkach. Wielką okazją była dyplomatyczna wizyta na terenie rządzonym przez "capo di tutti capi ", pod pozorem uroczystości rocznicowych. To, jak głośno i wystawnie obchodzono takie uroczystości decydowało o pozycji na swoim terenie, można było się tym puszyć, jak paw. Sprawdzonym sposobem było zapraszanie "do udziału" znanych, cenionych i szanowanych osób – odgrywały one rolę barwnych oczek na ogonie pawia. Ważny był także czas: należało go dobierać precyzyjnie, aby wstrzelić się w moment najlepszego odbioru przez widzów. Przygotowania były pośpieszne, przeciwnik wyprzedził ich o trzy dni, przyjął zaproszenie z którego oni nie skorzystali, a jeszcze musieli się zmieścić ze swą demonstracją przed najważniejszymi uroczystościami w kraju. Atutem były osoby towarzyszące, ściągnięte na tę akcję – kwiat weteranów, ostatni z jeszcze żyjących. Reszta to zaufani pretorianie Szefa i trochę takich, których warto było pogłaskać. Pozostało tylko dopilnować szczegółów, a sukces był w kieszeni. Generalnie wszystko zagrało, ale zawiodła pogoda.
Było ich czterech : Szef, Duży, Dyrektor i Agent. Trzej stawili się na lotnisku w miarę wcześnie, tylko Szef jak zwykle się spóźniał, choć to on dowodził akcją. Tu sprawy zaczęły się komplikować: nieoficjalne wiadomości pogodowe stawiały pod znakiem zapytania możliwość wylądowania w Smoleńsku, Pierwszy Pilot miał poważne zastrzeżenia, wyglądało to tak, jakby w ogóle nie chciał lecieć. Trzeba było go przywołać do porządku, żeby nie popsuł niczego. To wziął na siebie Duży: pogadał z Pierwszym krótko, z góry , tak, żeby ten nie miał wątpliwości , kto tu naprawdę rozkazuje, po czym odesłał go do kabiny pilotów. Kiedy Szef w końcu nadjechał, Duży służbiście, ale prawie kordialnie zaprosił go do środka, tak jakby to właśnie on, Duży, osobiście miał pilotować samolot.
Zajmowali miejsca zgodnie z hierarchią : Agent w kabinie pasażerskiej , Szef z żoną zajmował "salonkę" , Duży z Dyrektorem mieli miejsca w trzecim saloniku – dopiero po starcie Szef zapraszał niektórych z gości do swojego salonu i wtedy Duży miałby okazję posiedzieć tuż za kabiną pilotów – po wcześniejszej niesubordynacji Pierwszego chciał mieć ich na oku.
Załogę samolotu stanowiła grupa lotników o dość zróżnicowanym nalocie na tym typie, od trzech tysięcy dla Pierwszego, do pięciuset dla Drugiego. Reszta miała jeszcze mniej. Mimo to start przebiegał gładko, chociaż w kabinie pilotów panował lekki niepokój : byli spóźnieni ze startem ponad pół godziny, nie mieli żadnej rezerwy czasowej, brakowało aktualnych danych meteo na lotnisku docelowym. Wiedzieli już z wcześniejszego komunikatu, że w Smoleńsku jest mgła i pełne zachmurzenie, nie ma warunków do lądowania, ale koledzy polecieli tam wcześniej mniejszą maszyną, tak więc mogli liczyć na bardziej aktualne informacje od nich.
Blisko połowę trasy przelecieli bez zakłóceń, od czasu do czasu wymieniając żarciki na temat Dużego, który ewidentnie zamierzał robić karierę w dowództwie wojskowym za granicą, nawet " za wielką wodą ". Ale niepokój trwał. To wtedy, na wzmiankę Pierwszego o lądowaniu, Drugi powiedział:
- To będzie … makabra będzie. Nic nie będzie widać.
Rozmawiali właśnie z kontrolą lotu o zejściu na punkt nawigacyjny, gdy Duży wszedł do kabiny pilotów. Chwilę przysłuchiwał się wymianie zdań między pilotami, zajmując miejsce za fotelem Pierwszego, bliżej środka kabiny, na tyle blisko, na ile pozwalała mu centralna konsola z manetkami ciągu silników. Wreszcie odezwał się:
- Postanowiliśmy lądować w Smoleńsku.
Drugi aż się skręcił w fotelu, patrząc na Dużego. Jego głos był mieszaniną zdumienia i złości:
- Postanowiliście ?
- Właśnie tak! – burknął Duży wycofując się w stronę Nawigatora. Siedzący za jego plecami Mechanik obrócił głowę w lewo, patrząc pytająco na Drugiego i Dużego jednocześnie.
- Co ? – nie dawał za wygraną Drugi. W tej załodze miał najwyższy stopień i tylko mały nalot zmuszał go do latania jako drugi pilot. Ale nie dawał się łatwo zastraszyć wyższej szarży.
Duży zignorował pytanie i ostentacyjnie obrócił się w prawo, napotykając wzrok Mechanika. Prawie obojętnie powiedział:
- Dzień dobry, Michalak.
Nie ryzykując dalszej dyskusji, wyszedł z kabiny. Drugi odwrócił głowę do Pierwszego:
- Wiesz, co to będzie ?
- Co ?
- Wiesz co, to akurat będzie czyste szaleństwo.
- No cóż, dla nas najlepiej byłoby pójść na zapasowe - mruknął Pierwszy.
- Idealnie !
- Możemy jeszcze sprawdzić warunki na miejscu… Scysja z Szefem była nieunikniona, a ten kurdupel potrafił być niemiły. Pierwszy pamiętał aż za dobrze oskarżenia o tchórzostwo mamrotane pod adresem jego dowódcy w poprzednim ich wspólnym locie i złowrogie obietnice: "jeszcze się policzymy" za nie wykonanie kretyńskiego rozkazu Szefa.
- Wiesz co, zrobimy podejście i jak będzie naprawdę kiepsko, to zmykamy – podpowiadał Drugi.
- No i dobrze.