Zamach w Smoleńsku (3)
Nadzieja na poprawę pogody w miarę upływu czasu okazała się złudna. W tych warunkach lądować na pewno nie mogli. Pozostały dwie możliwości: odejście na lotnisko zapasowe albo czekanie w powietrzu, krążąc w kółko i licząc na poprawę pogody. To ostatnie było mocno ograniczone w czasie – paliwa mieli na około pół godziny krążenia. W kwestiach paliwa nie było wątpliwości, niewiadoma była pogoda. Drugi szukał dodatkowych informacji:
- A nie wiesz, czy zmieniło się coś z pogodą w kraju, co? - bardzo by chciał, żeby następny komunikat z Warszawy dotyczący warunków w Smoleńsku obiecywał rychłą poprawę. Jednak następnego komunikatu nie było. Drugi był wyraźnie zdegustowany sytuacją:
- Ale dziesiąta i mgła ?
Na długie rozważania nad tym zjawiskiem nie było czasu. Trzeba było zabrać się za przygotowanie do zejścia według przyrządów. Drugi poprosił krótko:
- Daj tę rozpiskę… - chodziło mu o specjalną kartę z danymi lotniska , kręgu nadlotniskowego i podejścia dla Siewiernego. Za sobą usłyszał głos:
- Przyprowadziłam gościa.
- Jeszcze raz ? - niby do siebie mruknął Drugi.
Do przodu wysunął się jakiś mężczyzna. Bez powitania wypalił:
- Szef pyta, jaka jest sytuacja?
Pierwszy odwrócił ku niemu głowę. Nalana twarz, małe oczka – prawie natychmiast rozpoznał autora chamskiego słownego napadu na jego dowódcę z pamiętnego lotu do Gruzji. Poselskie zapytania ! Oskarżenia o tchórzostwo, żądania ukarania za niewykonanie rozkazu… - czytali te durne wypociny cwaniaczka który dorwał się do poselskiego stołka i żałośnie usiłował udowodnić, że na ten stołek zasługuje. Jego ulubionym sposobem działania była samowolka – obojętnie jakiego rodzaju. Teraz twierdzi, że to Szef go przysłał, ale pewnie przyleciał sam, żeby podlizać się Szefowi swoją czujnością. Gnida. Lepiej za dużo mu nie mówić, gówno zrozumie, a jeszcze coś poprzekręca. Spojrzał na stewardesę:
- Dziękuję, Basiu – odczekał, aż dziewczyna odwróciła się w kierunku drzwi, po czym powoli obrócił głowę ku Agentowi.
- Nieciekawie, wyszła mgła, nie wiadomo czy wylądujemy.
- A jeśli nie wylądujemy, to co?
- Odejdziemy.
- Jaką informację mamy z Warszawy?
- Tę koło siódmej.
- Ile mamy paliwa?
- Mamy około trzynaście – dwanaście i pół tony – odpowiedział Drugi.
- Czy da radę wylądować gdzieś indziej?
- Da radę! – zapewnił Drugi.
- A co z poprzednim samolotem?
- Może wylądował, może dowiedz się, czy jest mgła – Pierwszy popatrzył na Drugiego.
- Na razie dziękuję – mruknął Agent na odchodnym.
* * *
Dopiero po jego wyjściu Mechanik odezwał się, kierując słowa do Drugiego:
- Remek tam jest, wiesz?
- Czekamy, żeby się ktoś odezwał – odparł Drugi.
- A później podejdziemy i zobaczymy – skwitował to Pierwszy.
- Podejdziemy, zobaczymy – jak echo powtórzył Drugi. - Miałem tak, miałem tak. A jak już wylądowaliśmy, to okazało się, że tylko w Gdańsku mieliśmy mgłę, a na gdańskim lotnisku już nie. – Milczał chwilę, studiując kartę podejścia: - Tu, jakby było dwa-pięć-dziewięć, byłoby nawet lepiej, bo by było nie pod słońce.
Kończyli ustawianie obrotów silników, kiedy Pierwszy usłyszał za sobą głos stewardesy:
- Aruś, zapinamy pasy?
- Pasy zapinamy. – potwierdził głośno, chociaż do lądowania mieli jeszcze ze dwadzieścia minut, a powietrze było spokojne. W myśli dodał: - Przynajmniej nie będą mi łazić po kabinie.
Nawigator przez radio pożegnał się z prowadzącym ich kontrolerem i wywołał następnego, meldując mu swoją pozycję nad punktem kontrolnym i gotowość do dalszego zniżania. Potwierdził otrzymane zezwolenie na zejście do trzech tysięcy sześciuset metrów i częstotliwość kontaktową lotniska docelowego.
* * *
W głównym saloniku stewardesa ściszonym głosem prosi pasażerów o zapięcie pasów, informując, że za piętnaście – dwadzieścia minut będą lądować. Szef zostawia sobie ten obowiązek na później. Sięga po telefon. Kiedy w telefonie odzywa się głos brata, mówi krótko:
- Tu wszystko w porządku. Lądujemy za piętnaście – dwadzieścia minut. Jak mama?
Słucha relacji, pomrukując potakująco od czasu do czasu i kończy rozmowę.
* * *
Ostatnie ustalenia porządkowe: rozmowa z kontrolerem lotniska po rosyjsku, wysokości podawać w metrach ( Nawigator pomylił się, odruchowo podając poprzednio kontrolerowi jako jednostki stopy zamiast metrów) i Pierwszy wziął na siebie rozmowy z lotniskiem. Paliwo, silniki, lotniska zapasowe – wymiana informacji w kabinie i na zewnątrz szła swoim zwykłym trybem do momentu gdy w słuchawkach radiowych odezwał się głos:
- Chłopaki, Rafał z tej strony, przejdźcie na 123.45.
Nareszcie odzywa się ktoś z załogi z poprzedniego samolotu, który powinien już być na miejscu. Pierwszy potwierdza kontakt, ale Drugi bierze go na siebie:
- Arek, ty gadaj (z lotniskiem po rosyjsku ), ja przejdę.
Przestawia przełącznikiem częstotliwość i zgłasza się:
- Artur, jestem.
Krótka relacja, którą słyszy, nie pozostawia złudzeń:
- No, witamy ciebie serdecznie. Wiesz co, ogólnie rzecz biorąc, to pizda tutaj jest. Widać jakieś czterysta metrów około i na nasz gust podstawy są poniżej pięćdziesięciu metrów, grubo!
- A wyście wylądowali już? – dopytuje się Drugi.
- No, nam się udało tak w ostatniej chwili wylądować. No, natomiast powiem szczerze, że możecie spróbować, jak najbardziej… dwa APM-y są , bramkę zrobili, tak że możecie spróbować, ale… jeżeli wam się nie uda za drugim razem, to proponuję wam lecieć na przykład do Moskwy albo gdzieś…
- Dobra, przekażę to Arkowi, na razie, heja. – kończy Drugi.
- No heja.
* * * * *