Kwiecień
"Listopad to dla Polski niebezpieczna pora" – pisał Wyspiański. Kwiecień to miesiąc niebezpieczny dla prawdy. "Prima Aprilis" to jeszcze niewinne kłamstewka i oszustwa robione dla śmiechu, ale później robi się mniej wesoło: kłamstwo Katyńskie i histeria smoleńska, fałszywy pierwszy kosmonauta – Gagarin, zatonięcie Tytanica, a jeszcze pod koniec mamy Czarnobyl zwany wypadkiem !
Właśnie minęło sto lat od katastrofy, która miała się nigdy nie wydarzyć: zatonięcia "niezatapialnego " statku, całkowicie stalowego olbrzyma, wyposażonego w wodoszczelne przegrody, potężne maszyny parowe, nadające mu dużą prędkość oraz duże przestronne pomieszczenia, zapewniające pasażerom komfort rzadko spotykany w podróżach morskich.
Powodem katastrofy było zderzenie z górą lodową.
Tę wersję sfabrykowano zaraz po katastrofie i podtrzymywano przez z górą pół wieku. Nie było możliwości sprawdzenia prawdziwych przyczyn wypadku, a mimo to gazety autorytatywnie opisywały wielką górę lodową, w którą statek wbił się dziobem, nabierając następnie wodę w kolejne przedziały dziobowe, zanurzając dziób coraz głębiej, aż do prawie pionowego zanurkowania w wody północnego Atlantyku. Kolportowano te oszustwa aż do końca lat osiemdziesiątych XX wieku, do momentu gdy ekspedycja Ballarda , wyposażona w odpowiednie aparaty podwodne, namierzyła wrak , dokonała oględzin i wykonała doskonałe zdjęcia pod wodą. Widać na nich, bez najmniejszej wątpliwości , absolutnie nie uszkodzony dziób statku !! Kłamstwo o zderzeniu z górą lodową wyszło na jaw.
Byli ( i są do dzisiaj ) ludzie, którym zależało na ukryciu prawdy. Jak królika z kapelusza, wyciągnięto nagle pierwszego oficera, który ponoć otrzymał wiadomość o górze lodowej przed dziobem, nakazał zmianę kursu, w wyniku czego statek NIE UDERZYŁ W GÓRĘ DZIOBEM, ale otarł się o nią burtą, rozrywając ją na długości trzystu stóp. Co prawda, następne ekspedycje i następne zdjęcia nie pokazały tego uszkodzenia, ale temat wałkowano dość długo. W końcu do wiadomości publicznej zaczęły się przedostawać niewygodne dla właścicieli linii informacje o skargach załogi na niewłaściwy węgiel, załadowany do zasobni Tytanica. Był to gatunek , który łatwo ulegał samozapłonowi. Według niektórych informatorów, Tytanic jeszcze przed wyjściem w morze miał płonące zasobnie , ale ze względów prestiżowych ukrywano to, naciskając na kapitana, aby pomimo pożaru wyruszył w podróż.
National Geografic pokazał kiedyś pewien wywiad z wiekową już panią : była to jedna z ocalałych pasażerek Tytanica, Ewa Hart. W momencie katastrofy miała siedem lat. Wystarczająco dużo, żeby sporo zapamiętać, tym bardziej, że w katastrofie straciła ojca.
Według jej relacji, matka panicznie broniła się przed tą podróżą. Pod naciskiem męża uległa w końcu, ale przez całą podróż, nocami, nie kładła się spać ! Kompletnie ubrana, siedziała przy niewielkim stoliku, czytała, robiła na drutach, aż do świtu. Tak samo było w noc katastrofy. Mała Ewa już spała kiedy to się stało. Sam wypadek wspomina mniej więcej tak: " Nie było żadnego uderzenia. Tylko niewielki wstrząs, gdzieś głęboko we wnętrzu statku, tak słaby, że od niego nie wylał się nawet sok z pełnej szklanki stojącej na stole. Matka poprosiła ojca , żeby poszedł i sprawdził, co się stało." Najprawdopodobniej sama nie odczuła tego wstrząsu, wygląda to raczej na relację matki, dużo później przekazaną córce. Ostatni szczegół relacji powtarza się także w zeznaniach innych świadków-uczestników. Są świadomi, że coś się zdarzyło, ale … statek nie zmienia kursu, nie robi gwałtownego zwrotu ( w takim wypadku żaden z kieliszków nie ustałby na stole, przechył spowodowany zwrotem powywracałby je, a suknie pań byłyby mokre od wina), nie słychać żadnych innych odgłosów ( gdyby statek tarł burtą o lód , hałas dartej blachy i rozrywanych nitów przypominałby kanonadę działek średniego kalibru, trwającą co najmniej z dziesięć sekund ) . Nawet sporą wyrwę w poszyciu burtowym, ale na poziomie linii wodnej można byłoby próbować załatać, zmniejszyć napływ wody – nic takiego jednak nie było. Woda napływała od dołu, tam gdzie bezpośredniego dostępu do uszkodzonego dna broniły zwały rozżarzonego węgla.
Jest jeszcze jeden argument przeciwko spotkaniu góry lodowej – ten rejon, gdzie nastąpił wypadek, leży dość daleko od granicy tzw. strefy pływającego lodu. Kapitan Tytanica dobrze znał to zagrożenie, dlatego nie płynął najkrótszą trasą, ale zeszedł daleko na południe, około 100 km od miejsc, gdzie kiedykolwiek obserwowano obecność pływającego lodu, do mniej więcej 40 równoleżnika ( jest to szerokość geograficzna Nowego Yorku, a w Europie odpowiada to środkowi Półwyspu Iberyjskiego – gdzieś pomiędzy Madrytem a Lizboną) i dopiero potem skierował się na zachód. Prawdopodobieństwo napotkania góry lodowej w tym rejonie odpowiada mniej więcej prawdopodobieństwu natknięcia się na diament Koh-i-noor leżący na środku chodnika na Wall Street, a możliwość podniesienia go z chodnika odpowiada szansie na zderzenie z tą górą.